PRZYGOTOWANIA DO BAŁKAŃSKIEJ PRZYGODY
Nie obieraliśmy sobie ich wcześniej za cel, gdyż właśnie wydawały się tak nieodległe, że jak w sam raz na dwutygodniowe wakacje. A z drugiej strony, podobnie jak większość naszych rodaków, z Bałkanów wybieraliśmy co najwyżej Chorwację. Bo blisko, bo egzotyczna, piękna i ciepła. Na inne kraje nie było już czasu, nie miały dostępu do morza, nie chcieliśmy spędzać wakacji w aucie.
I to tak naprawdę dzięki covidowi (jakkolwiek to nie zabrzmi), poznaliśmy kolejny, niesamowity skrawek świata, jakże kolorowy, gościnny, nadal dostępny finansowo (myślę nawet, że jeden z najtańszych w Europie), piękny a i wody do kąpieli w każdym miejscu mieliśmy co nie miara. To było kolejne wyzwanie. Julian nie miał już 3 lat (jak to miało miejsce w Azji), był chłopcem lubiącym spędzać dużo czasu z rówieśnikami (obawialiśmy się, czy zaakceptuje tak długą rozłąkę z nimi i swymi e-przyzwyczajeniami). Bazowaliśmy na aktualnych informacjach dotyczących restrykcji w krajach bałkańskich, opcjach przekraczania granic, wymogach szczepień czy testów dla całej rodziny. Tym razem zdecydowaliśmy się na podróż własnym samochodem, ograniczając się tym samym do minimalnych kontaktów z innymi podróżującymi, co w dobie wirusa było świetnym pomysłem, a do tego musieliśmy przygotować naszą toyotę-staruszkę na nowe drogowe wyzwania. Braliśmy pod uwagę różne opcje trasy (co przedstawia poniższa mapa).
SŁOWENIA - PIERWSZY PRZYSTANEK
Do samego końca nie mieliśmy pewności, jak będzie przebiegała nasza droga przez Bałkany, powstało mnóstwo szkiców trasy a im więcej wertowałam stron o pojugosłowiańskich krajach, tym większy smak mnie ogarniał na myśl o samodzielnej eksploracji. W końcu ruszyliśmy w drogę. Rozpoczynaliśmy nasze 2-miesięczne wakacje a na pierwszy rzut szła, najdroższa na naszej mapie, Słowenia. Planowaliśmy zatrzymać się tu jedynie na 4 noce, zatem celowaliśmy w "top of the top" atrakcji tego kraju. Wydawało się zatem, że nie wypadało nie zajrzeć w okolice najpopularniejszego tutejszego Jeziora Bled. Okazało się, że zafundowaliśmy sobie w Słowenii bardzo aktywny czas, bogaty w magiczne pejzaże, a Słowenia przywodziła na myśl krajobrazy austriackie, czy szwajcarskie. Bez dwóch zdań jest to najdroższy kraj wśród swych uboższych bałkańskich pobratyńców, lecz przy niewielkim wysiłku można było uczynić go bardziej przyjaznym dla portfela.
Tuż przed "godziną zero" (czyli naszym wyjazdem) swoje granice (dla Polaków) otworzyły Czechy i Węgry. Z zakupionymi w Warszawie winietami (na Czechy, Austrię i Słowenię) oraz samochodową Zieloną Kartą (weryfikowaną niemalże na każdym przejściu granicznym na Bałkanach, poczynając od Bośni i Hercegowiny) ruszyliśmy do Modriach w Austrii na pierwszy nocleg. W klimatycznym pensjonacie usytuowanym wśród Alp spędzaliśmy już 3-cią noc. To miejsce było kilometrowo idealnie oddalone od Warszawy, zatem by wpaść w rytm częstych przejazdów na pierwszy odcinek przeznaczyliśmy jedynie 9-10 godzin. Ponownie miło było ukoić zmysły soczystą austriacką zielenią, dźwiękiem dzwoneczków wypasających się w dolinach krów, odetchnąć górskim powietrzem i zrelaksować się w cieple sauny, którą gospodarze serwowali w cenie noclegu. Z Modriach mieliśmy już tylko 3 godziny jazdy do Słowenii i regionu Bled. Przejazdy w każdym przypadku wychodzą gładko, bez żadnych korków na granicach. Ba, właściwie często nawet nie orientujemy się, że jesteśmy już w kolejnym kraju.
LESCE
Około 6 kilometrów od Jeziora Bled znajdujemy wymarzony dla nas 40-metrowy domek na własny użytek, tuż obok domostwa bardzo zorganizowanego i przyjaznego gospodarza, który podpowiada, jak, co i gdzie zwiedzić w okolicy. Dzięki własnej kuchni, pichcimy do woli oszczędzając na stołowaniu się w restauracjach. Dodatkowo nasz gospodarz użycza nam w gratisie 3 rowery, byśmy mogli wybrać się do Bled i wokół niego na rowerach. Poranki i popołudnia spędzamy na leżakach lub ogrodowych ławach na dużej posesji, delektując się sielskimi, wiejskimi widokami, z dala od turystycznego gwaru, pochłaniając się w lekturze czy innych hobbistycznych zajęciach.
JEZIORO BLED
to nasz pierwszy oczywisty punkt odwiedzin w Słowenii, leżący na terenie Parku Narodowego Triglav. Chcemy zobaczyć to pocztówkowe zjawisko z bliska, docierając na miejsce autem. Tuż przy linii brzegowej, wzdłuż której biegnie szosa, ku naszym oczom wyłania się najpierw Bledski Zamek (z którego to punktu widokowego pochodzą słynne zdjęcia na samo jezioro i wysepkę po jego środku), robiący na mnie większe wrażenie z brzegu niż owa wysepka wtapiająca się w otaczający krajobraz. Po krótkiej jeździe okazuje się, że okolica cierpi na brak miejsc parkingowych, a tym samym nie jest łatwo zatrzymać się, gdzie popadnie i dołączyć do grona plażowiczów plaży publicznej. Z widocznych z drogi skrawków trawy ciężko wejść do ciepłej wody poprzez wysoki krawężnik, zatem decydujemy się na plażę prywatną (Grajsko Kopalisce), gdzie do dyspozycji mamy pomosty oraz trampoliny i zjeżdżalnię, a wybór podyktowany jest obecnością najmłodszego kompana podróży. Płatny parking natomiast (5 EUR/ godzinę lub 10 EUR całodniowy) znajdujemy w drugiej linii od głównej drogi, gdzieś pomiędzy hotelami. Plażowanie na zagospodarowanej przestrzeni nie jest najtańsze (dorosły/ dziecko - 8/6 EUR), lecz wygodne i komfortowe.
ATRAKCJE OKOLICY
Nad jezioro docieramy również rowerami przepięknie przygotowaną trasą rowerową wzdłuż drogi. I jak to na rowerze bywa, wszystko można poznać z innej perspektywy, dojrzeć nowe miejsca (np. fajne campingi, których nie zlokalizowaliśmy wcześniej na żadnych portalach czy mapach Google), zatrzymać się na moście nad rzeką i popodziwiać śmiałków spływających na pontonach po jej wartkich wodach. Okazuje się również, że ścieżka rowerowa wiedzie sinusoidalną trasą przez co można zafundować sobie niezły trening. Nasz syn był na nas zły, ale to tylko potwierdziło powiedzenie, że "co nas nie zniszczy, to nas wzmocni". Trasa wokół jeziora (6 km), niedostępna w pełni dla aut umożliwia jeszcze bardziej delektować się jego lazurowymi wodami. Odkrywamy również inną plażę publiczną niewidoczną z szosy oraz parking prywatny niemalże w pełni okupowany w sezonie. Plażujemy w tej części innego dnia.
Jako że na pobyt w Słowenii przypada nasza "konkretna" rocznica ślubu, serwujemy sobie pyszny obiad z widokiem na Jezioro Bled. I mimo że najadamy się jednym daniem (Julek nie mógł odmówić sobie dwóch dań), to z napojami i lampką wina wydajemy 50 EUR, co pokazuje, że Słowenia tania nie jest. Kolejnego dnia kusimy się popularnym tutejszym ciastkiem - "blejska kremna" (słoweńska kremówka), zakupionym z zwykłej piekarni za jedyne 3,50 EUR. Chyba jedynie gałka lodów za 2 EUR nas bardzo zawiodła. Poza ceną smakiem bardzo odbiegała od tych kupowanych nawet w Polsce. Nad Jeziorem Bohinjsko natomiast serwujemy sobie lunch z pizzy, gdzie za jedną płacimy 9 EUR, ale trzeba przyznać, była wprost wyśmienita. Dwoma sztukami najedliśmy się i wzięliśmy na wynos.
Wspomniany Bledski Zamek to kolejna atrakcja miejsca. Usytuowany na 100-metrowym klifie, w swoich wnętrzach prezentuje kolekcje muzealne przedstawiające “życie” jeziora od najwcześniejszych czasów, po XIX w. kiedy to jezioro oficjalnie zostało uznane za resort.
Ale ruch turystyczny jednak koncentruje się na maleńkiej wysepce jeziora z jego Kościołem Wniebowzięcia, muzeum oraz popularnych schodami z 1655 r. Owe 99 stopni stanowi nie lada wyzwanie dla nowożeńców, a właściwie pana młodego, który musi je pokonać niosąc na rękach swoją przyszłą małżonkę. Na wyspę przypływają tłumy o własnych siłach sterując kajaki czy SUPy, albo decydując się na rejs łodzią zwaną "pletna" za 15 EUR na osobę (w tym czasie).
Fot. Przejazd z Polski do Słowenii & Jezioro Bled (2021)
JEZIORO BOHINJSKO
to konkurent Bledskiego, oddalone o niespełna godzinę od siebie. Jedni twierdzą, że Bled jest najpiękniejsze, póki nie ujrzą Bohinjsko. To drugie jest na pewno większe i nie aż tak turystycznie zagospodarowane, jak to pierwsze, przez co wydaje się też bardziej dzikie. Niezmiennie woda przyjmuje tu odcienie lazuru i turkusu, co dodatkowo potęguje poczucie majestatyczności i niesamowitości. Plażyczki przy jeziorze stanowią skrawki trawiastego bądź piaskowo-kamiennego podłoża. Ja na Bałkanach niemalże nieustająco używałam butów do wody. Po co się krzywić z bólu wchodząc do niej?
Jezioro to, podobnie jak Bled, leży w sercu Alp Julijskich, które są najwyższym i największym masywem górskim w Słowenii. Na południu kończy się on niższymi Górami Bohinj, które naturalnie przechodzą w masyw Triglava. Triglavski Park Narodowy natomiast jest jedynym parkiem narodowym w tym kraju.
Wzdłuż drogi znajdziemy miejsca parkingowe za 1,50 EUR/ godzinę.
Teren Triglavskiego Parku Narodowego to wiele więcej atrakcji, oczywiście trudnych do odkrycia w tak krótkim czasie, jaki mieliśmy przeznaczony na poznanie chociaż kawałka Słowenii. To na czym zależało nam najbardziej, to poza jego popularnymi jeziorami, zajrzeć do Wąwozu Vintgar oraz odbyć szlak w kierunku najwyższego tutejszego szczytu - Triglav (2864 m npm). Ale o tym w kolejnym artykule.
Fot. Jezioro Bohinjsko, 2021.