Moja miłość do gór zaczęła się dość późno, bo w ten nieodgadniony przeze mnie świat wciągnął mnie Krzysiek, gdy tylko się poznaliśmy. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, jak to się stało, że do tej pory podświadomie nic nie pchało mnie w te wyższe partie ziemi. Ale gdy już miałam okazję wciągnąć się w tę przygodę, wracałam do niej tak często, jak to tylko było możliwe.

maj 05, 2015

A CO JEŚLI…?

 … okaże się, że podczas krótkiego, wyczekiwanego urlopu pogoda będzie utrudniała aktywny wypoczynek lub będziemy mieli chęć zadośćuczynić uczestnictwu dziecka w górskich wyprawach serwując typowo dziecięcą niespodziankę? Pozostaje nam dowiedzieć się wcześniej, jakie mamy alternatywy dla braku pogody i czy w okolicy znajdują się ciekawe atrakcje dla dzieci.

 A teraz trochę o bardziej standardowej formie „zwiedzania” Bieszczad. Większość tras znamy już prawie na pamięć, a mimo to ciągnie nas tam jak nigdzie. I zawsze uda się zrobić jakieś ciekawe, niepowtarzalne zdjęcie.

Zdecydowanie dużym przedsięwzięciem było wdrapanie się na Wielką i Małą Rawkę z dzieciakami niesionymi w 80% w nosidłach. Teraz zastanawiam się, jak tego dokonaliśmy. Czasami, przy kiepskim dniu, człowiek sam ledwo dociera na te szczyty.

Być w Bieszczadach i nie wejść na ich najwyższy szczyt? Niewybaczalne:).

Gdy nasze dziecko podrosło na tyle, by choć w niewielkim stopniu pokonywać krótkie piesze odcinki na własnych nogach bądź z naszą pomocą (a właściwie wsparciem naszych pleców), postanowiliśmy w większym gronie ponownie odwiedzić ukochane niewysokie góry.

Zawsze wracam tu z ogromnym sentymentem. Majówka w Polsce trafiła się iście wakacyjna i nie jeden, który wyruszył w Europę psioczył, że w kraju ma ładniej, a marznie w Hiszpanii, Anglii czy we Włoszech:).

Nie mogliśmy doczekać się Bieszczad. Mimo że wyjątkowo zima nie dawała tym razem w kość, jakoś bardzo nam się dłużyła a serce tęskniło za ukochanymi górami. Znaliśmy większość szlaków, ale nigdy nie pokonywaliśmy ich zimą.