To, co dzieci lubią najbardziej to nieustająca zabawa, najchętniej z rówieśnikami i na dworze. I wszystko fajnie i przyjemnie, gdy mieszka się poza dużym miastem lub nawet w miasteczku, gdzie jesteśmy w posiadaniu domku jednorodzinnego z mniejszym bądź większym podwórkiem do hasania. Wtedy wystarczy wypuścić dziecię na łono natury, niech szaleje, bo ruch i świeże powietrze dobrze mu zrobią. Ale problem pojawia się, gdy...
Wstaliśmy skoro świt i pustymi, ciemnymi ulicami nieustannie rozglądając się wokół swojej osi, szliśmy z przerażeniem przez Puerto Lopez na autobus do Baños. A właściwie tylko w jego stronę, bo niestety ten nie dojeżdżał do celu, tylko w kierunku Quito. Gdzieś przed samą stolicą trzeba było łapać kolejny transport do Baños.
“Wales watching”, czyli wycieczka związana z poszukiwaniem wielorybów, byłaby obecnie nieprzemyślanym wydatkiem z naszej strony. Przez chwilę rozważaliśmy tą możliwość połączoną z opcją pływania na otwartym oceanie z rurką.
Gdy po czterech godzinach podróży dwoma autobusami dotarliśmy do Puerto Lopez, a tym samym na Półwysep Parku Narodowego Machalilla, miasteczko nie wydało nam się jakoś szczególnie interesujące. Nazwa "park" w wydaniu egzotycznym kojarzyła się z terenem opływającym w soczystości zieleni, lazuru oceanu i gorąca latynoskich rytmów na każdym kroku.
O poranku staliśmy już gdzieś przed cukiernią w oczekiwaniu na autobus do Chimbote. Z nami czekała też grupka tubylców. Zasiedliśmy na bagażach. Ja kontynuowałam wyszywanie mojego kolibra (skrawek płótna ze szkicem, zakupiony na tutejszym bazarze.
Zestaw pytań dotyczący podróży po Chinach jej niezawodnymi pociągami otrzymałam po naszej ponad miesięcznej tułaczce po tym właśnie kraju. Były to pytania skierowane przez obsługę rezerwacyjną biletów kolejowych ze strony firmy Travel China Guide, bez których tej podróży pociągiem sobie nie wyobrażam. Poniżej przedstawiam oryginalną korespondencję między nami w języku angielskim.
Z niewzruszoną miną, odziany w służbowy mundur, celnik przeglądał starą księgę z istotnymi informacjami. Szukał na liście Polski i danych wizowych. Palec zatrzymał się na wybrudzonym papierze, zamknął z hukiem informator, i równie bezemocjonalnie wbił nam w paszportach wizę. O nic nie pytał.
To, co wyłoniło Tajlandię jako faworyta wśród pozostałych krajów azjatyckich, to kuchnia.
Chcąc nie chcąc nasza podróż dobiegła końca. Niecałe pięć miesięcy podróży minęło nim się obejrzeliśmy i z egzotycznej Tajlandii trzeba nam było wracać do jesiennej Polski.
Podczas gdy po rzece mknęły kolejne grupy na kajakach bądź na tzw. "tubach" (czyli oponach), oddając się raz mniejszemu, raz szybszemu nurtowi, my zastanawialiśmy się nad kolejną atrakcją.