Moja miłość do gór zaczęła się dość późno, bo w ten nieodgadniony przeze mnie świat wciągnął mnie Krzysiek, gdy tylko się poznaliśmy. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, jak to się stało, że do tej pory podświadomie nic nie pchało mnie w te wyższe partie ziemi. Ale gdy już miałam okazję wciągnąć się w tę przygodę, wracałam do niej tak często, jak to tylko było możliwe.
Mimo późnego popołudnia żar lał się z nieba a okolica wydawała się być wtopiona w rozpaloną piaskowo-ceglastą pustynię.
“Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu...” - Te słowa jako pierwsze pojawiły się w mojej głowie, gdy po długiej nocy spędzonej w autobusie, otworzyłam oko. Od dłuższego czasu jechaliśmy po pustynnej przestrzeni, niekończących się bezdrożach znanych z filmów amerykańskich o dzikim zachodzie.
Przecierając zaspane oczy, schodziłam powoli po schodkach autobusu na rześkie poranne powietrze w Pucon. Z luku bagażowego wyciągnęliśmy największe plecaki i nim zawróciliśmy na małą poczekalnię terminalu, by zorientować się w ofertach noclegowych miasteczka, dopadła nas krępa, młoda i radosna Chilijka. Spokojnie, świadomie wypowiadane hiszpańskie zdania miały zachęcić nas do oferty noclegowej hostelu oddalonego o parę kroków od stacji autobusowej.