Po minionej nocy okazało się, że wszyscy mieliśmy problemy ze spaniem spowodowane wysokością. Dlatego żywiliśmy nadzieję na odespanie w porannym autobusie do Cuzco. Niestety i tam się nie udało, bo: a to trzęsło, a to długo jechał i jakoś ogólnie nie wychodziło.
O poranku udaliśmy się na mały rekonesans Puno. Wieczorem miał dojechać do nas z Limy, poznany przez hospitalityclub, Arturo. Przez długi czas przedwyjazdowej korespondencji to właśnie on poszerzał moją wiedzę na temat Peru jak i praktykował ze mną język hiszpański a to mailowo a to telefonicznie. Podobnie jak z Claudią, znaliśmy się tylko wirtualnie, chociaż w jego przypadku zyskałam kontakty do polskich znajomych, którzy mogli potwierdzić, z kim mam do czynienia.
Czekał nas dzień pełen emocji i podwyższone ciśnienie. Na terminalu autobusowym w Arequipie udaliśmy się do agencji, w której wcześniej zakupiliśmy bilety. Liczyliśmy dowiedzieć się, z którego sektoru odchodzi nasz autobus i „okleić” bagaże (jak przy odprawie na lotnisku). Zrobiło się jakieś zamieszanie, którego nie mogliśmy do końca pojąć. Kobieta sprzedająca nam wcześniej bilety, zawołała inną kobietę, a tamta znowu zabierając nasze bilety gdzieś zniknęła..
O świcie w zupełnych ciemnościach obudził nas Pablo świecąc latarką w szczeliny bambusowego domku. Szybko założyliśmy swoje latarki na głowy i dopakowywaliśmy plecaki. Z rana nie było przewidziane śniadanie poza gorącą herbatą z koki, która miała dodać nam sił przed wyczerpującymi godzinami podejścia.
Obudziliśmy się jak w zegarku. Po porannej higienie udaliśmy się pod wiatę, gdzie czekało już na nas aromatyczne i energetyczne śniadanie. Nasz przewodnik, zaledwie dwudziestojednoletni, nie był kucharzem, ale dania pomagała przyrządzać mu właścicielka tego „hostelu”. Na talerzach czekały na nas omlety z bananem i dżemem, a do tego kawa z mlekiem.
Zasnęłam w lekko trzęsącym się pojeździe, nim zdążył ruszyć. Za oknem nadal roztaczał się zmrok. Przymusowego wybudzenia mój organizm chyba nawet nie zarejestrował. O świcie do hostelu zapukał oczekiwany i spóźniony przewodnik Pablo. Lunatycznie dreptaliśmy za drobnej postury młodzieńcem wprowadzającym nas do autobusu przepełnionego turystami.