TATRY: DOLINY & NIŻSZE SZCZYTY

Gdy pogoda utrudnia zdobywanie wyższych partii Tatr, nie pozwala nam na to kondycja fizyczna, lubimy przechadzać się po szlakach górskich bardziej rekreacyjnie, bądź towarzyszą nam mniejsze dzieci czy seniorzy, warto - będąc już wśród tych niesamowitych szczytów - wybrać sobie trochę mniej wymagające szlaki.

Z niejednej tatrzańskiej doliny rozpościerają się takie widoki na Tatry, że aż dech zapiera i pejzaże pozostaną w naszej pamięci na długo. 

MAŁE CICHE & POLANA ZGORZELISKO

Ponownie trafiam w Tatry tego samego roku, do Małego Cichego, w akompaniamencie moich Lisów. Jest późna jesień, także szczyty Tatr już pięknie oprószył śnieg a na drodze pojawiły się pierwsze zwiastuny zimy. Docieramy do naszego obiektu noclegowego nocą, bo GPS wariuje ze wskazaniem właściwej drogi. Za pierwszym razem pokierował nas do ścieżki turystycznej, której nasze auto zdecydowanie by nie pokonało, tym bardziej nocą. Po godzinnym kluczeniu, ze wskazówkami wybudzonego ze snu recepcjonisty, docieramy w końcu do Hotelu Tatry. Ten najwyżej położony w Polsce (1105 m npm) hotel, będący w latach 80-tych Ośrodkiem Wypoczynkowym Urzędu Rady Ministrów, zwanym "Polaną Zgorzelisko", znajdujący się właśnie na tej polanie, stał się naszym domem na parę nocy. Ten ośrodek niedostępny wcześniej dla zwykłych obywateli prezentował ducha dawnych czasów i mimo jego upływu, architektura wnętrz nadal zachwycała. To jakie wrażenie musiała robić 30-40 lat temu? Ale czemu się tu dziwić, skoro wykonana przez znanych i cenionych artystów tego okresu. Do Zakopanego mamy 16 km, do pierwszych szlaków rzut beretem a do stoku narciarskiego (gdyby tylko można było już z niego korzystać), 5 minut na piechotę bo z tej polany odchodziła kolejka kompleksu narciarskiego Małe Ciche. I zaczynało się od zjazdu w dół. 

Docierając do hotelu ciemną nocą, wzdłuż granicy Tatrzańskiego Parku Narodowego, gdzieś w tej ciemności docierały do nas zamazane bielsze posągi wystające znad drzew wśród pięknie rozgwieżdżonego nieba.  Ale to, co przyszło nam zobaczyć z balkonu prywatnego pokoju tuż po przebudzeniu, nie pozostało bez komentarza. Odnosiło się wrażenie, że Tatry niemalże wchodzą nam do pokoju, były tak potężne i na wyciągnięcie ręki. Chyba nigdy tak blisko nich nie spałam.

PRZEZ RUSINOWĄ POLANĘ NA GĘSIĄ SZYJĘ

Podczas babskiego weekendu przyjaciółki wspominały dawne szlaki wymieniając Gęsią Szyję oraz Sarnią Skałę jako łagodne podejścia i bardzo widowiskowe krajobrazowo. Także gdy okazało się, że dosłownie mieszkamy koło Rusinowej Polany, aż się prosiło, by obrać jako pierwszy szlak na Gęsią Szyję (1489 m npm). Mimo lekkiego mrozu, zapowiadała się piękna, słoneczna pogoda. Byliśmy w Małym Cichym w środku tygodnia, także na trasie nie było praktycznie ludzi. Zaskoczyły nas ceny parkingu - 30 zł pod Rusinową Polaną! Z Łysej Polany szliśmy pięknie ośnieżoną drogą wśród drzew. Co jakiś czas prześwit wyłaniał kolejne szczyty Tatr. Po spokojnym około 40-minutowym spacerze zielonym szlakiem docieramy do Rusinowej Polany i teraz już zrozumiałam skąd ten zachwyt. Z końcówki polany, która ucinała się jakby urwiskiem, wyrastały tatrzańskie olbrzymy. Pogoda nad polaną była piękna a nad górami szalało słońce, w tańcu z chmurami i wiatrem szybko je przepędzającym. Aż ciężko było się pożegnać z tym surrealistycznym widokiem, ale trzeba było pokonać ostre podejście ku szczytowi.  Stopień za stopniem, mozolnie w górę. Powoli, powoli.. I zaczęła wyłaniać się szyja… faktycznie cały cypelek był dość wąski, niczym gęsia szyja, ale widok z niego..bajka! Słońce pięknie operowało i puszczało oko znad szczytów. 7 osób na Gęsiej Szyi to już tłum, zatem odeszliśmy na bok na szybkie co-nie-co. Po posileniu się zaczęliśmy powoli schodzić w dół, gdyż nie chcieliśmy schodzić na dół w mroku. Żeby docenić wytrwałość juniora, oddałam mu swoje goreteksowe, cienkie spodnie, które zarzucił na swoje i w drodze na Rusinową Polanę zjeżdżał na tyłku jak torpeda. Sprawdziłam te cechy saneczkowe na początku roku, także wiedziałam że sukces gwarantowany! I o ile w górę szedł z jękami i grymasem niezadowolenia, tak teraz, by móc pozjeżdżać na pupie po puchowym śniegu, wbiegł aż parę razy pod stromiznę. Ach te dzieci…

Cały szlak wyniósł 9 km w obie strony oraz niespełna 4 godziny w obie strony bez przerwy.

Fot. Szlak na Gęsią Szyję przez Rusinową Polanę (jesień 2021)

DOLINĄ STRĄŻYSKĄ NA SARNIĄ SKAŁĘ 

Kolejnego dnia aura nad Tatrami zmieniła się. Niebo wydawało się bardziej szare, słońce zupełnie nie chciało się wynurzyć zza chmur. Sarnia Skała (1377 m npm) to kolejny niewielki tatrzański szczyt polecony przez przyjaciółki. Tym razem mieliśmy do pokonania autem większy odcinek, ale codziennie wjeżdżaliśmy do Zakopanego, więc nie robiło to nam zbytniej różnicy. 

Zajechaliśmy na jeden z parkingów przy wejściu na czerwony szlak wiodący przez wspomnianą dolinę. Parking tym razem kosztował 20 zł i należało go opłacić online, gdyż był okamerowany a nie było nikogo, kto przyjąłby opłatę. Zaczęło mżyć. Byliśmy na to przygotowani. 

Szliśmy wzdłuż Strążyskiego Potoku a siła deszczu rosła. W niektórych momentach podłoże skute było lodem, także trzeba było się mocno natrudzić, by nie wywinąć orła. Widok doliny i schroniska na niej uzmysłowiły, że powinniśmy wypatrywać szlaku na Sarnią Skałę. A że już lało jak z cebra, nie pamiętaliśmy koloru szlaku, mapa była gdzieś głębiej w plecaku, Lisu uznał, że idziemy jedynym widocznym za potokiem. Wzięłam to za pewnik i ruszyłam przed siebie. Jednak gdy podbijanie owego szczytu przedłużało się i nie widać było żadnego "sarniego" prześwitu a jedynie mrok lasu, zaczęliśmy mocno podważać swoją wcześniejszą pewność. Wyjęłam mapę w tym samym czasie, w którym na szlaku zobaczyliśmy innych piechurów zmierzających w dół. 

Dojdziemy tędy do Sarniej? 

- Niestety nie. Tędy na Giewont przez Grzybowiec. - Odpowiedzieli ze współczującym uśmiechem.

Cholera - pomyślałam, nakrzyczałam na pewnego siebie Lisa i pędziliśmy z powrotem w dół. Byliśmy coraz bardziej przemoknięci. Byłam przekonana, że tak tego nie zostawię i w pełnym składzie bądź nie zdobędę dziś Sarnią. Krzysiek był pewien, że dociera do schroniska i tam delektuje się czymś ciepłym. Julek jeszcze się łamał. 

Z radością przekazałam plecak Krzyśkowi i szybko przebrałam się w coś suchego. Julek założył mój płaszcz przeciwdeszczowy (przez co był niemalże cały okryty) i również oddał plecak. Lżejsi o bagaż, z batonami w kieszeni i wodą, ruszyliśmy czarnym szlakiem do naszego celu. Trochę Julka załamała informacja na wejściu, że czeka nas 50-minutowe podejście, a mnie tym samym, bo spodziewałam się co najwyżej 30-minutowego wejścia i że junior będzie marudził. Urobiłam go stwierdzeniem, że zawsze skracamy te czasy. Myślałam też o znudzonym w schronisku Lisie, ale to była jego decyzja, by zostać na dole.  Droga wiodła dość stromo ku górze. To były stopnie pełne śniegu i kamieni. Z nieba nie przestawało padać. Mijały nas przemoczone grupki młodych osób. Cieszyłam się, że chociaż zadbaliśmy o ubiór. Ledwo udawało mi się zrobić fotograficzne ujęcia, chowałam aparat do kurtki. Po 25 minutach dotarliśmy do rozwidlenia. Dopatrzyliśmy się kolejnego drogowskazu i 5 minut do szczytu. 

- A nie mówiłam?:) Skróciliśmy czas o połowę! Zjadamy po batonie i zdobywamy szczyt a potem pędem do taty.

I tak też było. Końcówka, już z widokiem na skałę, która faktycznie może nawet sarnę przypominała, była dość stroma i skalista. Trzeba było uważać na śliskich stopniach skalnych, do tego deszcz zacinał po twarzy. Julkowi totalnie przemokły rękawiczki i marzł. Jako że od jakiegoś czasu chodzę po górach z kijkami, moje dłonie zawsze były rozgrzane (bo pracowały), dostał moje cienkie a ja poradziłam sobie bez.  Sięgając okiem z Sarniej Skały widać było inne wzniesienia trochę przez mgłę i deszcz, ale i tak miło, bo obawiałam się, że widoczność będzie zerowa. Byliśmy z siebie dumni. Na dole okazało się, że Lisu też był z nas dumny a sam przemroził się  do kości.  Gdy tylko rozstaliśmy się, zdążył zamówić herbatę i w tempie ją pił, bo pani obsługująca schronisko stwierdziła, że zamyka. Odprawiła jedną dużą amerykańską grupę, a Krzyśka zostawiła za zamkniętymi drzwiami. Słabo, ale "kto bogatemu zabroni?". Tylko taki komentarz przyszedł mi do głowy. Dlatego wydzwaniał do nas parę razy, bo również był przekonany, że szlak miał 30 minut, skrócimy go do 15-tu i będziemy na dole po pół godziny. Wyszło ciut dłużej. 

AQUAPARK ZAKOPANE

Każdego dnia tego pobytu jechaliśmy na parogodzinny relaks w Aquaparku w Zakopanem. Pobyt w hotelu gwarantował wejściówki w cenie, także przy 11-latku nie było opcji, by nie skorzystać. Ale trzeba przyznać, że dla każdego był to istny relaks, tym bardziej po takich dniach pełnych mrozu, deszczu i sporego wysiłku w tym całym zestawie ubraniowym.  Chcąc nie chcąc, zaliczyliśmy wszystkie atrakcje wodne (rury, zjeżdżalnie, rzekę), miejsca masażu wodnego, jacuzzi, zewnętrzne baseny solankowe oraz skorzystaliśmy z części dla dorosłych, czyli świata saun

3 dni pobytu w tym miejscu zrelaksowało nas na bardzo długo. Góry + sauna = cóż można chcieć więcej?

Fot. Szlak na Sarnią Skałę przez Dolinę Strążyską (jesień 2021).

2 komentarzy

  • Asia
    Asia czwartek, 23 grudzień 2021

    Cieszę się, ze mogłam zaprezentować coś nowego dla Ciebie Antek:)

  • antekwpodrozy
    antekwpodrozy czwartek, 23 grudzień 2021

    dla mnie mniej znana strona tatr. niemniej bardzo fajna okolica :)

Leave a Reply

Your email address will not be published. HTML code is not allowed.