Swego czasu warszawska Praga budziła strach, grozę, a spacer w jej niektóre zakamarki mógłby zakończyć się dla niejednego przechodnia (głównie spoza tej dzielnicy) utratą - w najlepszym wypadku - portfela. Od niedawna dzielnica przeżywa okres odrodzenia pod każdym względem a zamieszkanie w odrestaurowanych pofabrycznych loftach staje się marzeniem niejednego zwykłego wyjadacza chleba, wchodzi w posiadanie artystycznej bohemy bądź co majętniejszego Kowalskiego.
IMPREZY NA PRADZE
Na każdym kroku kamienice tętnią historią, ceglaste ściany obrastają w niepowtarzalne murale, za dnia przy monopolowym nadal można spotkać „kumpli z podwórka” w typowym dresowym odzieniu a unikatowy klimat praskich knajp ściąga w swe skromne progi żądnych „artystycznych doznań” przybyszy z najdalszych zakamarków Polski, Europy a nawet świata.
Fot. hotparty.pl, gorybezgranic.pl, Andrzej Szulc Fotografia, lykkultury.pl, fotomaniak.pl, senpszczoly.pl
Ci, którym nieobce są zagłębia imprezowe (barowe czy klubowe) przy ul. 11 listopada (Hydrozagadka, Klub Saturator, Skład Butelek), Ząbkowskiej (W oparach absurdu, rosyjska restauracja Skamiejka) lub pojedynczych ulicach Pragi (Księgarnia Cafe - Klub "Między Wierszami", Centrum Zarządzania Światem, Szynk Praski, Klub Bazar, Sen Pszczoły) a chcieliby „poszlajać” się po jej artystycznych zakamarkach polecam parę fajnych miejsc.
MUZEUM NEONÓW
(www.neonmuzeum.org, wejście: 8 zł) idzie na pierwszy rzut, jako że miałam je w głowie od jakiegoś już czasu a koniecznie chciałam zabrać tam naszego 5-latka. Jest na etapie zainteresowania dosłownie wszystkim, więc zaszczepienie w nim smykałki do świata sztuki jak najbardziej komponowało się w tą wizję. Wyprawa na starą Pragę gwarantowała miłe, niedzielne popołudnie całej rodzinie.
Usytuowana przy ulicy Mińskiej i na terenie tzw. Soho Factory, zachęcała już od wejścia ogromnymi, niepodświetlonymi neonami z czasów PRL-u. Ta nietypowa galeria świetlnej reklamy powstała na początku 2000 r. w celu ratowania, reaktywacji i pamiętania o tym istotnym elemencie polskiego „marketingu” z lat 70-tych. Na obszernym, fabrycznym terenie muzeum można podziwiać ponad 100 eksponatów, których donośny głos słychać już u wejścia. I tak przyjdzie nam zobaczyć (gdzieś zaryte w pamięci) napisy/ neonowe obrazy: warszawskiej Syrenki, Restauracji Szanghaj czy Jaś i Małgosia, Społem (itd.) oraz oczywiście poznać historię pierwszych neonów i genezy powstania rurek z rozświetlonym gazem.
CZAR PRL-U
znajdujący się po drugiej stronie ulicy Mińskiej i obok Głuchej (http://adventurewarsaw.pl/muzeum-prl/, wejście: normalny – 8 zł, ulgowy – 5 zł) stanowi bardziej mieszkanie aniżeli muzeum. Dla nas – starszych Lisów – to przeniesienie się do świata dzieciństwa, rozczulonych wspominek i roześmianych chwil. Nasze dziecko miało zobaczyć, co wtedy mieliśmy, a właściwie jak wiele nie mieliśmy, ale że również świetnie się bawiliśmy!
Powierzchnia muzeum podzielona na pomieszczenia: sklepik spożywczy (z menu baru mlecznego, maszyną od wody sodowej - saturatorem, szarym papierem toaletowym kupowanym na sznurku, przeróżnymi niezautomatyzowanymi zabawkami do kupienia, stolikiem z kraciastym obrusem i wazonikiem, w którym stał czerwony goździk) z budką telefoniczną, postacią milicjanta, album ze zdjęciami z owych lat, kącikiem sportowo-turystycznym, częścią poświęconą opozycji, władzy porządkowej, gabinetem KC, PKiN, warszawska ulica, oraz typowe mieszkalne pokoje (jak salon, kuchnia, przedpokój, pokój dziecięcy – gdzie Julek spontanicznie spędził najwięcej czasu oraz łazienka).
PIJALNIA CZEKOLADY „WEDEL”
była tego dnia nieplanowanym dla nas miejscem, jako że stołowaliśmy się na obiedzie rodzinnym. Lecz gdy brzuchy poczuły lekkie mrowienie, a mijając tuż od Mińskiej ulicę Grochowską na lewo wyrosła nam fabryka czekolady, uznaliśmy, że czas na deser. Okres przedświąteczny obfitował oczywiście w słodkie prezenty pod postacią: figurek bałwanków, aniołków, Mikołajów, bombek czy choinek. Można było zakupić czekoladki z różnym nadzieniem na wagę, orzechy bądź owoce w czekoladzie, czekoladowe lizaki, ptasie mleczka, czekoladę w proszku (do samodzielnego przyrządzenia gorącej słodyczy w domu) oraz – co było dla mojego oka zdecydowaną nowością – torebeczki trzech rodzajów czekoladek do samodzielnego formowania przeróżnych kształtów według sugerowanych w opakowaniu wzorów. Zakupiliśmy – za ględzeniem Julka (który siedział cały czas w „Wedlu” prawie z wywieszonym językiem) – ostatnie pudełko na wynos i każdy zasłodził się inną, płynną, gorącą czekoladą (białą z konfiturą malinową, mleczną pistacjową oraz czarną gorzką ze słonym karmelem). I wniosek z pobytu jest taki: lepiej brać czekoladę w czystej postaci, bez dodatków i najlepiej czarną (bo i tak się zacukrzysz!), a ta ze słonym karmelem i tak jest maksymalnie słodka.
ROSYJSKA RESTAURACJA „SKAMIEJKA”
mimo że wymieniona przeze mnie na liście popularnych praskich miejsc, musi być koniecznie skomentowana. Trafiliśmy do niej latem, trochę przypadkiem i nie w celu wspominek kulinarnych. Miał w niej grać rosyjski grajek (z Ukrainy) – Wowa z Charkowa, którego muzyczne „wygibasy” mieliśmy szansę podziwiać tego samego roku w ukochanych Bieszczadach. Melodie zakręciły nam (całej naszej trójce) na tyle w głowie, że już w Ustrzykach zakupiliśmy 2 jego płyty a nasze dziecko stało się najprawdziwszym fanem (wyśpiewując jego, zakrapiane „treściwym” językiem, teksty w każdej wolnej chwili, własnym pokoju i placu zabaw...). Rezultat był taki, że gdy dowiedzieliśmy się o jego koncercie, który miał się odbyć najpierw (w rozsądnych godzinach późno – popołudniowych) w Skamiejce na Ząbkowskiej, obowiązkowo musieliśmy wziąć tam jego najszczerszego i najprawdopodobniej najmłodszego fana – małego Lisa Julka.
Fot. twoja-praga.pl, warszawa.wyborcza.pl, yelp.pl, zomato.com
Jako że koncert z rosyjskiej restauracji miał przenieść się w okolicę – innej pobliskiej knajpy-baru, wzięliśmy ze sobą babcię, która również miała szansę poznać Wowę w Bieszczadach a po Skamiejce przejąć wnuka w odwiezieniu do domu. Poza faktem, że knajpa skradła nasze serca (niebagatelną, rodzinną atmosferą, gdzie szczerą, ciepłą aurą witała właścicielka Tamara) i żołądki (bo zjeść tu można najprawdziwszą rosyjską kuchnię spod ręki właścicielki, tj.: mięsną soljankę, pielmieni w occie serwowane również z własnoręcznie przygotowaną musztardą, gruzińskie pierożki, herbatą podawaną w typowych srebrnych podstawkach z odrobiną domowej marmolady oraz przeróżne, codziennie świeże ciasta domowe), okazała się maleńka jak pokoik dziecka, z rosyjskimi akcentami, a samego wokalistę mieliśmy na wyciągnięcie dłoni (siedząc pół metra od niego). Julek był tak onieśmielony faktem spotkania swojego idola, który śpiewał wszystko to, co on już zdążył poznać i śpiewał sobie pod nosem, że na pytanie (tylko skierowane do niego) o piosenkę na życzenie, udał że gościa nie widzi:).
- Nie pamiętam nazwy piosenki, ale w tekście było: „dziewczyny tańczą nago...” – Powiedziałam za juniora.
- O, to jak on teraz ma taki gust muzyczny to za parę lat będziemy grać razem. - Odpowiedział z rosyjskim akcentem Wowa i nie zastanawiając się dłużej zagrał Julkowi jego przebój.
Klimat Skamiejki, Wowy i całej towarzyszącej wydarzeniu ekipy a może po prostu Pragi przeniosły się do innej knajpy, gdzie już w zaprzyjaźnionym składzie spędziliśmy kolejne muzyczne godziny w dorosłym towarzystwie.
Jeśli interesują Was artykuły o Warszawie zajrzyjcie do:
- z dzieckiem również można o czym przekonacie się w tym artykule i kolejnym,
- ale jest też dość muzealnie i historycznie,
- i wieczorem a do tego zimą:)
Jeśli znacie inne fajne praskie miejsca, podawajcie w komentarzach. Chętnie je zweryfikujemy:)