Pełne słońca dni powoli ustępowały miejsca tym bardziej szarym, melancholijnym i chłodniejszym. Mgliste, dżdżyste, lecz wydawałoby się bardziej kolorowe poranki dawały o sobie znać. Senność, niekontrolowane lenistwo, hektolitry wypijanej kawy i oczy prawie codziennie na wpół otwarte przypominały o nadchodzącej jesieni.
- Już za rok Juleczku będziemy mogli Cię wziąć w wyższe góry i będziesz mógł dojść na szczyty o własnych siłach. – Obiły mi się o uszy moje własne słowa skierowane do dziecka. Wyjątkowo garnął się do wszelkiej aktywności i od zawsze interesowały go dość poważne, jak na ten wiek, zabawy. – Ale hola, po co czekać cały rok? Przecież nie spadł jeszcze śnieg, mały mógłby już teraz pobiegać po niewymagających górkach, a my odetchnęlibyśmy świeżym, odmiennym od warszawskiego, powietrzem. – Nadal w głowie obijały mi się własne myśli. – Lisu, jedziemy w góry! – Krzyknęłam do najstarszego.
I tak rozpoczął się tok myślowy, który szybko przeistoczył się w planowanie, określenie punktu na mapie Polski (standardowo: blisko, szybko i może dla odmiany coś innego), gdzie byśmy zawitali na jesienny weekend. Gdy poinformowałam, że do głowy przyszły mi Góry Świętokrzyskie, w których ostatni i jedyny raz byłam w podstawówce, cała rodzina zachwyciła się wyprawą, jakbyśmy co najmniej ogłosili im kolejny wielomiesięczny wyjazd w świat. Okazało się, że to co najbliżej, najtrudniej odwiedzić ot tak i odkłada się wizyty na nieokreśloną i odległą datę w przyszłości. Miałam poczucie, że rodzice najchętniej zapakowaliby się nam do samochodu i wspólnie wracali w znane z lat młodzieńczych i zapomniane świętokrzyskie rejony.
W Warszawie prognozy zapowiadały kapuśniaczek z nieba a my pędziliśmy do Grabkówka z równie podobną perspektywą jesiennej aury. Ale czy na górskim szlaku taka pogoda do przeszkoda? Ależ skąd! Tu dopiero zaczyna się frajda, którą równie podekscytowany odczuwał najmłodszy.
„ŚWIERKOWE WZGÓRZE”
Spontaniczna decyzja o weekendowym wypadzie w góry zmusiła do szybkiej lokalizacji ciekawego miejsca noclegowego. I tak przebierając w wielu ofertach, czytając opinie innych blogerów, trafiłam na bajkową agroturystykę o nazwie „Świerkowe wzgórze”. Zaskoczona byłam, że udało nam się zarezerwować ostatni wolny pokój, a w innych hotelach było podobnie. Czyżby jednak te moje dziecięce góry były tak popularne wśród innych weekendowiczów?
Podróż z Warszawy poszła wyjątkowo sprawnie i przyjemnie (otworzyli nowy odcinek autostrady omijający frustrujący kawałek przez Janki), Julek zasnął prawie na całą podróż (więc ominęły nas niekończące się pytania typu: „ a długo jeszcze?” wypowiadane z co pięciominutową częstotliwością) a na obiadokolację zatrzymaliśmy się w przydrożnym zajeździe - „Restauracji Jędrusia” (przepyszna, domowa kuchnia! w okolicach Białobrzegów), którą to znowu wyśmienicie pamiętał Krzysiek z czasów służbowych wyjazdów. Gdy zapadł zmrok dotarliśmy w okolice Bodzentyna. Jak przystało na polskie wioski, przy drodze paliło się niewiele latarni, utrudniając zlokalizowanie małej odnogi dróżki na Grabkówkę. Od niedawna dysponowałam lepszym telefonem komórkowym z lokalizacją GPS (zawsze bazowaliśmy na mapie papierowej) i dzięki temu wynalazkowi jakoś podjechaliśmy pod domostwo o tajemniczej nazwie. Było tak ciemno, że poza oświetlonym wejściem do budynku prywatnych kwater, nie było widać wokół nas nic. Tylko ogłuszająca ciemność i rześkie powietrze.
I gdy tylko przekroczyliśmy próg naszego nowego domostwa, rozpoczęła się nasza miłość do „Świerkowego wzgórza”. Do naszego „prywatnego mieszkania” prowadziły oddzielne drzwi, więc aby zjeść śniadanie w budynku głównym, musieliśmy wyjść na dwór i otworzyć drzwi tuż obok naszych i wejść do środka. Otrzymaliśmy duży pokój z równie ogromną szafą (podczas podróży lubimy bałaganić, więc jest ona w stanie to trochę ukryć) i łazienką. W budynku głównym za to do dyspozycji wszystkich gości były: salon z kominkiem, TV (mimo że w pokoju mieliśmy również) i tarasem, kuchnię z lodówką, czajnikiem i kawą/ herbatą, w podziemiach mieściła się kuchnia i jadalnia oraz sala gier i zabaw (tak to nazwałam, bo znajdywał się tu: bilard, stół z piłkarzykami oraz bar ze szkłem do własnych drinków).
Na 9 umówiliśmy się z sympatyczną gospodynią domu na śniadanie, a w podziemia zeszliśmy po zapachu pyszności, które już czekały na nas na stole. Obawiałabym się naszych figur po dłuższym pobycie w tym miejscu. Wszystko było wyśmienite, właścicielka bardzo pomocna (w organizacji i poradzie dotyczącej okolic) a zaraz też naszymi nowymi przyjaciółmi stały się dwa domowe psiaki, które również nie szczędziły nam swojej czułości (a właściwie to Julkowi, dość łatwo było im skraść mu całusa:).
ZDOBYWAMY ŁYSICĘ
Pogoda od porannych godzin nie wróżyła nic dobrego. Mżawka, kapuśniaczek, zwał jak zwał, ale bolała od tego głowa, na szlakach robiło się błoto a my pragnęliśmy gór zamiast alternatywnego jeżdżenia po okolicznych atrakcjach (bo trzeba przyznać, że jest tu ich sporo).
Nie ma ryzyka, nie ma zabawy, jak mówi słynne przysłowie i zapakowaliśmy trzy plecaki do auta. W drogę! Podekscytowanie rosło z minuty na minutę, bo jechał z nami początkujący piechur. Właściwie z każdej wioski trzeba dojechać do szlaku czy innych atrakcji autem. Zmierzaliśmy do Świętej Katarzyny, skąd potocznie mówi się również o Łysicy – najwyższym szczycie Gór Świętokrzyskich (612 m n.p.m. lub dokładniej 611,8 m n.p.m.). I jak się okazało do odważnych świat należy, bo gdy tylko dotarliśmy do wioski, deszcz ustąpił i zrobiło się dość ciepło.
Samochód zatrzymaliśmy na wydzielonym koło klasztoru sióstr bernardynek parkingu bezpłatnym. Stąd czekała nas krótka droga do bram wejściowych Parku Świętokrzyskiego a później kontynuowaliśmy ją lekko ku górze, by spokojnie zdobyć szczyt Łysogór. Piękny szlak wiodący wśród jodłowo-bukowego lasu już pokrył się ciepłymi, słonecznymi liśćmi zwiastującymi rozpoczęcie się jesieni na dobre. U podnóża Łysicy i, tym samym, na początku szlaku, przy kapliczce św. Franciszka, znajduje się źródełko z – jakoby – wodą o leczniczych właściwościach. Ledwo to powiedziałam, a nasze dziecko dopadło do pobliskiego kranu, skąd nieustająco tryskała owa woda, i zaczęło przemywać oczy.
- Julek, ale tobie to niepotrzebne. Przecież dobrze widzisz. – Mówiłam roześmiana.
- Ale chcę lepiej widzieć. – Odpowiedział w sposób oczywisty.
Tajemniczości miejscu dodawała legenda mówiąca, iż: dawno, dawno temu, gdy na szczycie Łysicy znajdywał się zamek, mieszkały w nim dwie siostry. Starsza, zakochana w rycerzu, zapragnęła zgładzić młodszą, by w tym zamku zamieszkać z ukochanym. Nie zdążyła zrealizować swego planu, gdyż tej samej nocy nad zamkiem rozpętała się burza, piorun strzelił w budowlę i w płomieniach zginęła „zła” siostra i jej kochanek. To tłumaczyło również powstanie przed samym szczytem gołoborza (tzw. rumowiska skalnego). Gdy młodsza siostra, będąca podczas burzy w lesie, wróciła do zamku i ujrzała jego szczątki, z rozpaczy zalała się łzami, które spłynęły do źródełka. Lokalna tradycja wskazuje nie tylko na właściwości lecznicze wody, ale i mówi o tym, że jej picie sprzyja poczęciu chłopca.
Szlak dla parolatka jest wprost idealny. Dorośli praktycznie nawet się nie zasapią, a dzień spędzi się na świeżym powietrzu i miłym spacerze. Jesienią szlak jest wyjątkowo tajemniczy, wynurzając z mgły drzewa, kamieniste podejście a na końcu gołoborze i krzyż. Z czystym sumieniem można wyjąć prowiant, przekąsić jakiegoś batona i cieszyć się otoczeniem z tłumem innych turystów. O widoku z Łysicy można zapomnieć, bo otoczeni jesteśmy lasem.
OKOLICZNE ATRAKCJE
Nasz cel wyjazdu weekendowego był skoncentrowany na chodzeniu po górskich szlakach i odpoczynku. Bez jeżdżenia po okolicznych atrakcjach, których świętokrzyskie ma szczególnie dużo a ogromna ich część idealnie nadaje się również dla dzieci. W Św. Katarzynie zjedliśmy szybką zupę (bo w „Świerkach..” czekał konkret) i z żądnym atrakcji dzieckiem skorzystaliśmy z opcji odwiedzenia Muzeum Minerałów. Kolory, rozmiary oraz przeróżne postacie, które zostały z nich wyrzeźbione robiły wrażenie nawet na laiku. Dodatkowo naszą polską dumę podsycił fakt, że tylko tu i nigdzie indziej na świecie wydobywa się krzemień pasiasty (charakteryzujący się właśnie: rzadkością występowania, dekoracyjnością i odpowiednią twardością). Po krótkiej wizycie w Muzeum, co bogatszy mógł zakupić sobie jubilerski wyrób z przeróżnych kamieni, w odmiennym wykonaniu, dekoracji i cenie. Nas stać było jedynie na pamiątkową bransoletkę dla Julka, przypominającą wyglądem tą zakupioną przez Krzyśka w Shaolin a chroniącą noszącego ją przed złymi ludźmi:).
Zaledwie 2 km od tej mieściny znajdywał się Park Miniatur i Rozrywki Sabat Krajno, który zdecydowanie lepiej sprawdzałby się w ciepłe dni. Park bowiem mieści się pod gołym niebem i oferuje „galerię” miniaturowych, sławnych budowli świata, park rozrywki pod postacią: toru quadów, parku linowego, przeróżnych atrakcji typowych dla lunaparku oraz – zimą – stok narciarski. Zaskoczyła mnie właśnie informacja, którą otrzymałam wcześniej od naszej gospodyni, że Góry Świętokrzyskie cieszą się dużym powodzeniem, jeśli chodzi właśnie o narciarstwo. My Park postanowiliśmy zostawić sobie na sezon wiosenno-letni, gdy odwiedzimy Góry Świętokrzyskie na dłużej, a teraz pędziliśmy na nieziemską (smakowo) obiadokolację w naszej agroturystyce, a potem czekało nas parę partyjek w bilarda i piłkarzyki.
Następnego dnia czekała nas Łysa Góra, gdzie według nowożytnych wierzeń ludowych odbywały się słynne, nocne zloty czarownic, zwane sabatem. Ale o tym i o kolejnych atrakcjach rejonu przeczytacie w następnym artykule.
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
Cena noclegu w agroturystyce „Świerkowe Wzgórze”: 40 zł/ osoby (poza długimi weekendami i świętami), nasz 5-latek: 20 zł
Śniadanie (dodatkowo płatne): 15 zł/ os., dziecko nie płaciło (pyszne, wysokiej jakości, świeże i nie do przejedzenia)
Obiadokolacja (dodatkowo płatne i do ustalenia z właścicielką godzinę serwowania): 25 zł/os. dorosłą, dzieci w wieku 3-7 lat mają 50% zniżki, aczkolwiek my nie płaciliśmy nic.
Dodatkowe udogodnienia agroturystyki: kominek, ognisko (można zakupić drewno), grill, sauna, plac zabaw, altanka, gra zabaw, wypożyczalnia książeczek dla dzieci, rowery.
*
Wejściówka do Świętokrzyskiego PN: 6,50 zł normalny, 3,25 zł ulgowy
Bilety do Muzeum Minerałów: normalne - 7 zł, studenci i emeryci - 6 zł, dzieci od 3 lat - 5 zł
Park Miniatur i Rozrywki Sabat Krajno – ceny najlepiej sprawdzić na stronie, gdyż są podzielone na atrakcje, z których można korzystać (sabatkrajno.pl/cennik).