KHAO YAI - GROTY, NIETOPERZE...

Z Pak Chong udało nam się dodzwonić do Green Leaf Guesthouse rekomendowany przez książkowy przewodnik jako idealne miejsce dla backpackera (schludne warunki za niską cenę).

Z Pak Chong udało nam się dodzwonić do Green Leaf Guesthouse rekomendowany przez książkowy przewodnik jako idealne miejsce dla backpackera (schludne warunki za niską cenę). Przydrożny zajazd oferował również darmowy odbiór z oddalonego o 11 km przystanku autobusowego w Pak Chong, przy gwarancji wykupu chociaż jednej wycieczki do Parku Narodowego Khao Yai z ich przewodnikami. Bliska Bangkokowi tajlandzka dżungla kusiła, by ją odwiedzić, jednak miała nie być zbytnio cywilizowana, by ją samemu eksplorować. Na miejscu okazało się, że jest bardzo cywilizowana i nawet rzekłabym zorganizowana na wysokim, amerykańskim poziomie. Jednak faktycznie bez własnego samochodu nie było by szansy się tam dostać a i brak czytelnych map czy opisów dżunglowych szlaków zniechęcały do samodzielnych prób.

PIERWSZE LOKUM W TAJLANDII

Wykończeni całodniową podróżą autobusami z Kambodży i przesiadką w Bangkoku, o zmroku dotarliśmy do Green Leaf Guesthouse. Odwykliśmy jednak, odkąd podróżujemy z Julkiem, od standardu obskurnego małego pokoju, z widocznymi śladami po roztrzaskanych komarach na ścianach. Łóżko było tak niewielkich rozmiarów, że brak snu był tej nocy gwarantowany. Jedynie kolorowy, skromny ogródek z huśtawkami dla małego zrekompensowały niedogodności. Tak czy inaczej tuż po śniadaniu zmieniliśmy lokum na pobliski resort, którego wnętrza przypominały hotele z najwyższej półki, a cena była zaskakująco niska. Do tego zaserwowano nam ogromne śniadanie i codziennie pojono wodą z etykietą resortu. Z naszym biedniejszym lokatorem planowaliśmy spędzić trochę czasu na łonie natury (tak jak się umawialiśmy telefonicznie).

Poznajemy tajSką przyrodę

Już pierwszego dnia po południu zasiedliśmy z Julem, wraz z parą z Francji, na otwartej przyczepie vana, który pędził w głąb terenu w poszukiwaniu tutejszej egzotycznej fauny. Pierwszy okaz przewodnik wypatrzył z szosy - srebrzystego maleńkiego węża, który w zależności  od emocji zmieniał swój kolor. Tuż przy naturalnych źródłach znalazło się też coś dedykowanego Julkowi - długa, gruba dżdżownica o stu nogach (a przynajmniej wielu). Ze strachu zwijała się w kłębek, lecz gdy lekko się nią człowiek obsługiwał, gilgocząc kroczyła po dłoniach człowieka. Dla mnie dziwne uczucie.

NATURALNE ŹRÓDŁA I ŚWIĄTYNIA POD ZIEMIĄ

Dotarliśmy do naturalnych źródeł. Woda była orzeźwiająco chłodząca, lecz dzień nie był wyjątkowo upalny, więc w zacienionym otoczeniu dość szybko zrobiło się chłodno. Miejsce oblegane było głównie przez tubylców, ale francuska para zaraz przejęła przewodnictwo w tym niewielkich rozmiarów naturalnym basenie. Z wody wygoniła nas zbliżająca się burza i coraz mocniejsze krople deszczu. Pod "oberwaną chmurą" dotarliśmy do jednej z buddyjskich świątyń oraz tajemniczych grot, w których wieczorami do późnych godzin nocnych modlili się mnisi, a których sufity usłane były nietoperzami. W ciszy wysłuchiwaliśmy szeptu przewodnika-biologa, który to co chwilę wynajdywał nam kolejne robaki do podziwiania i niejednokrotnie udostępniania swych dłoni. Julek zdecydował się dziś tylko na potrzymanie patyczaka, który przy okazji był właśnie tylko nim zainteresowany.

Nietoperzy show

Gdy około 18 zbliżał się do nas wielkimi krokami zmrok, podjechaliśmy "na pace" do ostatniej groty, której "wylot" widoczny był u szczytu zarośniętej góry wśród pól kukurydzy. Tu, prawie jak w zegarku, każdego dnia wylatywało z niej około 2 milionów nietoperzy na nocny łów. Lot jakby nie miał końca, a rozpędzone stado przypominało z oddali rój zdenerwowanych pszczół. Szybkie uderzanie skrzydełek odgłosem przypominało zbliżający się silny wiatr. Stado ustawiało się w poziomy słup niczym tornado. Wylot trwał nawet do godziny. Podobno potrafiły pojedynczo wracać do groty aż do drugiej w nocy. Próbowaliśmy podnosić ręce do góry w nadziei na muśnięcie przez większe okazy zniżone w swym locie do wysokości naszych głów.

Skorpiony, wysokie trawy, tajemnicze drzewa, majestatyczne wodospady i poszukiwanie słoni. To wszystko w dżungli Khao Yai.

Fot. Wyprawa do tajskiej dżungli z dzieckiem.

2 komentarzy

  • Asia
    Asia środa, 18 maj 2016

    Standardowo w Tajlandii wybiera sie egzotyczne plaze, wyspy.. Brak czasu na staly lad. A wystarczy odjechac kawalek od stolicy..

  • Evi Mielczarek
    Evi Mielczarek środa, 18 maj 2016

    Niesamowite w Tajlandii jest to, że można tam pojechać i 100 razy i za każdym razem odkryć coś nowego :) Przykładowo byłam 8 razy a o tym miejscu nie słyszałam wcześniej :) Dopiszę sobie do planu na kolejny powrót do Tajlandii :)

Leave a Reply

Your email address will not be published. HTML code is not allowed.