WYSPA OLCHON

Poznane tuż przed wyjazdem z Listwianki wcześniejsze domowniczki naszego hostelu – młode Dunki – stwierdziły, że to, co w Rosji zrobiło na nich największe wrażenie to: St. Petersburg oraz Wyspa Olchon. 

Ten, kto docierał choć do jednej z typowych turystycznych wiosek nad Bajkałem, standardowo wybierał na kolejny swój podróżniczy krok dotarcie do Wyspy Olchon

Na wyspę!

My też mieliśmy to w planie, a dodatkowa spontaniczna rekomendacja tych dziewcząt potwierdziła nasze chęci. Hostel Belka zorganizował nam bezpośredni transport na wyspę, tzw. door-to-door. Odbierano nas o świcie spod bram hostelu w Listwiance. Kierowca w drodze do Irkucka zbierał porannych pasażerów zmierzających do pracy. W Irkucku okazało się, że czeka na nas kolejny busik większych rozmiarów, który miał dostarczyć pod domostwo Olgi. Droga nie miała końca i może dobrze, że od początku nie znaliśmy czasu przeprawy, bo perspektywa 8 godzin w notorycznie trzęsącym się pojeździe byłaby chyba nie do wyobrażenia. Droga właściwie zaskakiwała nas na całej swojej długości. Najpierw lało, potem zatrzymaliśmy się na pierwszy toaletowy postój przy tak śmierdzącym wychodku, że o mały włos zemdlałam, potem kierowca puścił jakiś kinowy hicior z autobusowego dvd, a na koniec nie mogłam oderwać oczu od nieustająco zmieniającego się krajobrazu za oknem. Niespodziewane odwożenie pojedynczych pasażerów pod każdego dom tuż przed przeprawą promową wydawało się nie mieć końca i byliśmy już tak samo zdruzgotani jak i nasz syn. Jeszcze tylko prom, na którym wsadzono nas w trzeci bus, potem rajdowa jazda przez szutrową drogę aż do hostelu U Olgi w wiosce Kuźniar i po chwili staliśmy na typowo wiejskiej posesji mistrzyni domowej kuchni na wyspie. 

Nocując "U Olgi"

Widok miejsca w którym przyszło nam spędzić kolejne 4 noce odruchowo przeraził. Dostaliśmy pokój od wejścia za bramą, od ulicy. Widać, że były to mury dawnego domu właścicieli. W pokoju ujrzeliśmy: stary dywan, 3 łóżka i wersalkę oraz piec na drewno w jego rogu. Osoba oprowadzająca po posesji pokazała dalej: punkt umywalkowy umieszczony pod daszkiem na podwórku (by woda poleciała z pseudo kranu, trzeba było ją sobie samemu nalać z bani postawionej obok umywalki), stołówkę (już w unowocześnionych warunkach), a dalej na polu stały dwa prysznice zadaszone (na szczęście z ciepłą wodą) oraz 5 wychodków.

Część higieniczna mieściła się wśród grządek warzywnych oraz dwóch małych szklarni. I znowu się okazało, że wszystko co nowe i niewiadome straszy lub otumania. Na wstępie nastawiliśmy się na kiepskie jedzenie, albo przynajmniej wydziwione, którego nie ruszy nasze dziecko. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy na kolację podano nam: po 2 sztuki blinów z mięsem mielonym i pierożka z kapustą (wszystko domowego wyrobu), a do tego sałatkę. Wciągaliśmy posiłek, aż uszy się trzęsły. Byliśmy spragnieni warzyw, mięsa i ziemniaków. Kolejne posiłki podobnie: pyszne słodkie śniadanie będące faworytem Julka, pożywny dwudaniowy obiad oraz całkiem sporym rozmiarów kolacja zakończona czymś słodkim. Za chwilę normalnym było, że kąpiemy się prawie pod gołym niebem, pierzemy ciuchy ręcznie i do toalety idziemy minutę. Nawet Julek, który wychowamy w sterylnym środowisku, zaskoczony początkowo, że toaleta, umywalka oraz kuchnia mogą być poza domem, a jedyną pralnią w okolicy są własne rączki, polubił nowe zwyczaje i sam chętnie uczestniczył w codziennym rytuałach. Szkoda tylko, że najmniej pojął funkcję jadalni, gdzie na talerzu podawano każdemu te same potrawy, a nie jak w restauracji, co się zamówi, lub u mamy, która zrobi ulubioną zupkę czy kotleta mielonego. To tak naprawdę napędzało w nas największą frustrację i psuło humor. 

Cofnięcie się w czasie

Kuźniar na pierwszy rzut oka przypominało starą wioskę, o której technologia i nowoczesność zapomniały. Drewniane, w większości walące się chaty, choć często z barwnymi okiennicami, szczelnie zabudowane wysoką bramą, zasłaniały domostwo od ulicy. Po kurzących się ulicach pędziły stare busy ze wzmocnionymi podwoziami, przystosowanymi do kiepskiej nawierzchni wyspy. Pojazdy wydawały się być ściągnięte jakby z innej epoki, po domowemu restaurowane czy ulepszane. I mimo że wyspa przywitała nas burzą z piorunami i ulewnym deszczem, w kolejne dni zafundowała żar z nieba. Zlokalizowaliśmy parę sklepików koło domu, informacje turystyczne oraz widoczny prawie z każdej części wioski hostel Nikita. Ten podobno odegrał dość istotną rolę dla rozwoju turystyki na wyspie, ściągając w swe bogate wnętrza obcokrajowców z całego świata i starając się zapewnić niezliczone atrakcje pod postacią: szerokiej oferty wycieczek (bogatszej od pozostałych punktów w Kuźniarze), wynajmie rowerów, opcji grania z młodocianymi tubylcami w futbol późnym popołudniem, filmami na dużym ekranie, dostępem do internetu i wiele innych.

Zmierzając w kierunku wybrzeża, musieliśmy pokonać spory teren wioski, przechodząc przez małe bajoro wśród wyjątkowo źle wyglądających domostw, niczym ze slamsów. Drogę przecinały nam krowy, jak śnięte chodzące po całym terenie, kozy, bezpańskie zapuszczone psy, a nad głowami latały mewy i czasem jakiś orzeł. Gdy zza zielonego wzgórza wyłoniła się słynna Skała Burchana, odebrało nam mowę. Tutaj naprawdę mogliśmy poczuć ogrom i piękno Bajkału. Powyżej Góry wznosiło się wyższe wzgórze, na którym stało kilka pali strojnie udekorowanych barwnymi szmatkami. W tle dochodziły nas rytmy buddyjskiej muzyki. Prawie jak w transie obserwowaliśmy otoczenie. Było magicznie.  Podobno jeśli człowiek nie zanurzy się w Bajkale, to jakby nigdy w nim nie był. Na razie nam się nie udało, poza skromnym zmoczeniem stóp. Kto wie, może rzucony ze statku do jeziora rubel zagwarantuje nam powrót w to piękne miejsce i stworzy okazję do kolejnych prób?:). Póki co, wylegiwanie się na wąskich lecz piaszczystych plażach przy Burchanie, pokonywanie jego gęsto usypanych czerwonych kamieni (z samym Julem), obserwacja malarzy skupionych nad swoimi pracami przy zbliżającym się wieczorze, statki majaczące w oddali, cała przyroda i ta muzyka…, zdecydowanie nam wystarczały. 

Fot. Wyspa Olchon, 2014.

Wyprawa wokół wyspy

Warto będąc na wyspie odbyć chociaż jedną zorganizowaną wyprawę po niej. Oczywiście można na własną rękę, ale coś trzeba. Zależało mi na opcji objechania wyspy, połączonej z trekkingiem. Marzyłam o chodzeniu po górach, póki co nie podjęliśmy takiej próby z Julkiem, a skoro moja druga połowa dała mi na to pozwolenie, to chętnie skorzystałam. Niestety, gdy po śniadaniu przyjechał po mnie ruski UAZ wypchany w 80% typowymi Rosjankami pod 50-tkę, wiedziałam że z chodzenia nici. Znaczy że tą wersją wycieczki nie zainteresowała się odpowiednia liczba turystów. No trudno.  - Jakie drogi, takie samochody – Powiedział po rosyjsku nasz dzisiejszy przewodnik, kierowca i kucharz w jednej osobie. To prawda. Mimo niepozornego wyglądu samochód potrafił zdziałać cuda, przejechać wydawałoby się nieprzejezdnymi drogami bez większego problemu, a do tego zbytnio nie wyszarpał swoich współpasażerów. Części opowieści mogłam się jedynie domyślać, bo jak wspomniałam po rosyjsku „gawarie niet”, więc skupiłam się na widokach, które z każdym kilometrem zaczynały wciągać jeszcze bardziej. Byłam przekonana, że zobaczę większe połacie wysuszonej mocnym słońcem trawy, gdzieniegdzie podobne wioski jak Kuźniar no i jakieś tam zbocze na zakończeniu wyspy. Ale nie.. były potężne biało-bordowe klify, ostre skały pionowo spadające do lazurowo-granatowego jeziora oraz trójwymiarowe przestrzenie. Każde miejsce niosło za sobą swoją historię, dawne wierzenia, legendy i jakoś tak człowiek się w te opowieści wciągał. A na pewno ułatwił mi to angielski skrócony opis wycieczki, którzy skrzętnie co przystanek wyjmował Tajlandczyk siedzący tuż obok mnie. Tak się też złożyło, że chcąc nie chcąc jakoś tak spędziliśmy czas na wspólnym poznawaniu wyspy, gdy pozwalały na to krótsze czy dłuższe przerwy. Co jakiś czas podłączała się do nas para Chińczyków, która również niewiele po rosyjsku rozumiała i uznała, że ja będę tłumaczem. Od nowego kolegi zdobyłam niezbędne informacje o dalszej części naszej podróży, bo sam ją przerabiał od czterech miesięcy, poza tym swoich przygranicznych sąsiadów (Kambodża, Laos itd.) zdążył poznać podczas swoich wcześniejszych eskapad. Wczesnym popołudniem dotarliśmy do celu wycieczki, która zakładała dłuższy spacer po Przylądku Khapoi (najdalej wysunięty skrawek wyspy Olchon). Mieliśmy na to półtorej godziny. Na krańcu ujrzeliśmy pionową skałę wyłaniającą się z jeziora, pozostałe były równie strome i trzeba było bardzo uważać, by niepostrzeżenie nie stracić równowagi. Ledwo Tajlandczyk pożalił mi się, że nie widział podczas swojego pobytu nad Bajkałem ani jednej foki, a tu jedna Rosjanka przywołała nas ręką i palcem wskazała stado tych zwierzaków tuż przy brzegu (jakieś siedem pięter w dół). Z zadowolonym kompanem ruszyliśmy na lunch. Pod gołym niebem, na ognisku kierowca ugotował nam zupę rybną z kawałkami omula, warzyw, a do tego zrobił sporej wielkości kanapkę z serem żółtym oraz surówką. Na koniec poczęstował herbatą „chai”, jak to nazwał. Wspomniał, że jest w niej tymianek. Bardzo przypasował mi ten trunek. Ostatni postój to miasteczko, z którego można było dalej wracać określony odcinek na koniach (III wersja tej wycieczki). Część zainteresowanych dosiadła konia i z przerażeniem oczekiwała zejścia na ziemię. Powrót mimo, że ciągiem dwie godziny dostarczył adrenaliny przez rozpędzony do granic możliwości UAZ.

Fot. Olchon, część 2 & wyprawa wokół wyspy.

Opuszczamy Bajkał i Rosję w kierunku Mongolii, Koleją Transsmongolską.

9 komentarzy

  • Asia
    Asia środa, 07 październik 2015

    Dzięki Demi. Muszę przyznać, że gdy poszukiwaliśmy informacji o podróży koleją, organizacji wyprawy, formalnościach oraz miejscach wartych zobaczenia, również nie wydawało się to takie proste. Na pożegnanie i na drogę otrzymaliśmy od znajomych książkę, którą zaczęłam czytać właśnie w kolei - "Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej" Piotra Milewskiego. Fajna lektura, chociaż żałowałam, że nie trafiła w moje ręce wcześniej. Polecam.

  • Demi
    Demi środa, 07 październik 2015

    Wspaniała wyprawa! Marzę od lat by wybrać się w ten rejon i w ogóle transsibem odbyć podróż, ale do tej pory mi się nie udało. Pamiętam jak nawet plany robiłam, oczytywalam się i szukałam każdej informacji. Lata temu, jeszcze takich fajnych wpisów nie było ;)

  • Asia
    Asia wtorek, 06 październik 2015

    Życzę, bo warto. Nam po niej zostało wzmożone zamiłowanie do muzyki rosyjskiej.

  • TuJarek
    TuJarek wtorek, 06 październik 2015

    Piękna i ciekawa ta Rosja. Mam nadzieję, że uda się kiedyś tam wybrać :)

  • Asia
    Asia wtorek, 06 październik 2015

    To było coś co mnie w rejonach Bajkału zaskoczyło, zachwyciło i pozwoliło cofnąć się w czasie. Naprawdę warto tam dotrzeć:)

  • Agnieszka
    Agnieszka wtorek, 06 październik 2015

    Do tej pory nie słyszałam o tej wyspie. Bardzo tam ładnie, a w dodatku nie ma tam wielu turystów ! Co do warunków. .. chociaż jedzenie było dobre, a to przecież bardo ważne :)

  • Pattravel.me
    Pattravel.me wtorek, 06 październik 2015

    Marzy mi się odwiedzenie tego miejsca, nawet kiedyś przygotowalam szczegolową trasę ... tylko jakoś dojechac tam nie moge :/

  • Asia
    Asia wtorek, 06 październik 2015

    Ha, ha.. cieszę się, że mogłeś chociaż przeczytać. A skoro się zbierasz to w końcu dasz radę. Skoro my z 3-latkiem daliśmy:) Fajne przeżycie dla dziecka cofnąć się do czasów z klimatem, w jakim my się rozwijaliśmy. pozdrawiam

  • Brewa
    Brewa wtorek, 06 październik 2015

    Od pewnego czasu marzę o powrocie do Rosji, bo na dobrą sprawę byłem tylko w Moskwie i wyrywkowo na trasie Transsiba... W związku z tym nienawidzę Cię za tę notkę ;), a jednocześnie podziwiam za szczegółowość relacji :).

Leave a Reply

Your email address will not be published. HTML code is not allowed.