DESZCZOWA MALEZJA

Ostatni dzień w George Town spędziliśmy w większości czasu w domu oczekując na przerwę w ulewnym deszczu. Nie chciało się uspokoić na dłużej niż kilka minut.


Ostatni dzień w George Town spędziliśmy w większości czasu w domu oczekując na przerwę w ulewnym deszczu. Nie chciało się uspokoić na dłużej niż kilka minut.

- Właśnie dziś się zaczyna. - odpowiedział parkingowy w dniu naszego przyjazdu do George Town w Malezji, na moje pytanie "Czy następuje pora deszczowa i kiedy zacznie padać?". Strasznie mnie to wtedy nie zmartwiło, bo wiedziałam, że w Malezji nie zabawimy długo. W trakcie krótkiego spaceru, gdzie uciekając przez zmoczeniem zasiedliśmy w hinduskiej restauracji na "naciąganym" obiedzie (starsza kelnerka próbowała na nasze zamówienie wcisnąć co się da), a potem żegnając się z wyspą Penang (bo George Town również mieści się na wyspie) tuż przy mocno zroszonym wybrzeżu, nadejściem sezonu deszczowego nie przejmowałam się.

Wyspa Langkawi

Zaczęło mi to doskwierać dopiero na wyspie Langkawi, na którą dotarliśmy z zamiarem spędzania paru dni na plaży (kąpiąc się, łapać ostatnie promienie słońca przed powrotem do ochładzającej się Polski i bawiąc się z Julkiem w piasku). Ledwo dotarliśmy do portu zatopionego w słońcu, aż ciężko było zerkać na górzyste tereny wyspy, zlokalizowaliśmy zaufany transport w najsłynniejsze okolice plaż Cenang i Tengah (taxi za 30 zł za 15 km). Wyczekaliśmy z Julkiem na ulicy, podczas gdy Lisu próbował znaleźć nam fajny nocleg na kolejne dni na wyspie. Rozpakowaliśmy się w przyjemnym hoteliku w zacisznej odległości od ulicy (z klimatycznym patio na codzienne śniadania i wieczorne lektury). Zlokalizowaliśmy ciekawą knajpkę z powalającymi, europejskimi cenami, po której stwierdziliśmy, że wrócę do gotowania:). Wyszliśmy na plażę, rozsiedliśmy się na niej z widokiem na późnych plażowiczów korzystających z  popularnych tu sportów wodnych (skuter wodny, szybka motorówka czy lot na spadochronie), by zaraz z niej zejść, bo zaczęło lać.  

Lało i lało i przestać nie chciało. W rezultacie wsiedliśmy do taksówki, która w drodze do hotelu podrzuciła nas na suchoprowiantowe zakupy do jednego sklepu i do warzywniaka po pozostałe produkty. Gdy po przyjemnym poranku dnia kolejnego, gdzie po zapiekankach zrobionych w piekarniku przypadającym na pokój, zasiedliśmy przy zestawie zadań dla Julka (które w paru egzemplarzach zwiózł mu do Tajlandii dziadek), niebo zaszło ciemnymi chmurami i na głowy na raz zaczęły spadać nam ogromne krople deszczu. Trwało to do wczesnych godzin obiadowych, w których w końcu z ulgą wyszliśmy z domu. Mimo wysokich cen w Malezji, na Langkawi pocieszeniem były sklepy wolnocłowe, jako że był to teren przygraniczny. Zatem głównie napoje można było kupować za grosze (a właściwie ringgit malezyjski czy drobniejszy sen).

Langkawi stanowiła dla nas taką spokojną, rodzinną oazę, choć zbyt drogą, gdzie mogliśmy oczekiwać wjazdu do Tajlandii. Dopiero ostatni dzień pozwolił nam poznać okolicę bliżej, gdy postanowiliśmy poznać przyległą naszej plaży Tengah (choć oddzieloną skałą) - Cenang. Deptak z wieloma knajpkami, idący wzdłuż wybrzeża pokazał jak bardzo nasze zacisze różniło się od tego tętniącego życiem miejsca.

Mimo to cieszyliśmy się na myśl o drodze ku Tajlandii i jej pysznej kuchni. Niestety Malezja nie była konkurencyjna dla naszych żołądków i wobec bliskiego sąsiada.

Leave a Reply

Your email address will not be published. HTML code is not allowed.