Chcąc się dobrze i niedrogo obkupić w stolicy, to tylko na tutejszych "psah", czyli marketach. My wybraliśmy najbliższy domu - Central Market, który mieścił się w ciekawym żółtawym budynku z 1937 roku a otoczony był wieloma tematycznymi straganami.
Psah Thom Thmey
TUK-TUK podwiózł nas pod rząd kwiatowy, ale my wypatrywaliśmy już ciekawych zdobyczy ubraniowo-pamiątkowych. Bez targowania się nie obeszło, ale negocjowaliśmy z wyczuciem. Zresztą ceny były tu niewiarygodnie niskie i żal nam było ciężko pracujących za dolara Kambodżan - głównie kobiet. Można tu było kupić dosłownie wszystko (no, może poza jedzeniem), nawet najnowszego I-poda, ale tu miałabym obawy przed jego oryginalnością:). Wnętrze budynku ze starym zegarem na filarze wypełnione były po środku gablotami z biżuterią.
Ostatnia przejażdżka rikszą po mieście, spacer po promenadzie i obiad w stałej knajpce. Czas było zobaczyć największą atrakcję Kambodży!
![]() |
droga do Siem Reap
Niewielki, klaustrofobiczny bus zabrał nas spod hotelu przed południem. I tu również nie zawiedliśmy się czasowością transportu, mimo że zaryzykowaliśmy z tańszym przejazdem. Jedynym mankamentem podróży była droga do Siem Reap, a właściwie jej brak. Droga szutrowa, potem pokryta kurzem dawała się we znaki nie tylko jej uczestnikom, lecz i mieszkańcom wzdłuż której szła. Egzotyczna roślinność w oka mgnieniu zmieniała się w błotniste poszarzałe twory. Ja po podróży wydmuchałam tonę piachu z nosa. Aż nie chcę się zastanawiać, co w płucach mieli mieszkańcy tych terenów. Chwilami droga w ogóle zanikała albo zwężała się. Ale to nie powstrzymywało kierowców od zwalniania. Tyle, że my na szczęście do tej jazdy "na oślep" już trochę przywykliśmy i nie baliśmy się tak bardzo o swoje życie.
![]() |
SZYBKI WYBÓR HOTELU W SIEM REAP
Mimo, że trafił nam się uczynny kierowca, który zatrzymywał się przy każdej awarii innego pojazdu na drodze oraz dość długiego postoju na obiad w przydrożnej restauracji (dobrze, że była w większym mieście, bo te typowe w wioskach nie byłyby na nasze sterylne żołądki), dojechaliśmy do Siem Reap jak w zegarku - w 6 godzin. Tu na podwózkę do Okay 1 Villa nie trzeba było długo czekać. "Wylosował" nas jeden młody rikszarz, który swoim sympatycznym zachowaniem zdobył nasze zaufanie od początku i postanowiliśmy dać mu zarobić przez kolejne dni zwiedzania świątyń Angkoru. Zresztą uraczył nas krótką historią o tym, że dajemy mu pracę w tym dość kiepskim sezonie turystycznym. TUK-TUKów w mieście było 3000 a turystów jak na lekarstwo. W przewodniku i na drzwiach pokoju hotelowego ostrzegano przed naciągaczami i zbyt drogimi taksówkarzami. Na szczęście my dobrze trafiliśmy.
![]() |
Królewskie powitanie
W hotelu mogliśmy poczuć się jak królowie. Był to jeden z tańszych noclegów naszej podróży, a na powitanie wyszedł nam prawie cały personel. Poczęstowano nas zimną lemoniadą i podano wilgotny, zimny ręczniczek do wytarcia buzi i rąk po długiej podróży. Pokój mieliśmy równie klimatyczny jak i cały hotel - w mahoniowym, rzeźbionym drewnie. Na dachu budynku był świetny basen w otoczeniu drewnianych leżaków, klimatycznego baru i - jak się potem okazało - pysznej kuchni. Od świtu umówieni byliśmy z Junem na pierwszy rodzinny dzień w świątyniach (oddalonych o około 6 kilometrów od Siem Reap).
Fot. Phnom Penh, pierwsze chwile w Siem Reap (2014).