Pozostawiając upał Santa Marta za sobą, wkraczamy w idealny klimat tropikalnej roślinności, 350 gatunków egzotycznych i kolorowych ptaków, gdzie w otoczeniu wodospadów, rzeki i naturalnych basenów łapiemy oddech, a nocą z niższą temperaturą z przyjemnością zasypiamy.
MINCA
mimo że od lat przyciąga tłumy turystów (na ok. 1000 mieszkańców oferuje aż 500 miejsc noclegowych), jest perfekcyjnym miejscem na odpoczynek, relaks, jedność z przyrodą. Co przyciąga tu te tłumy? Czy owe wycieczki “birdwatching” (z obserwacją wielu gatunków ptaków)? Wiele tras trekkingowych, skąd rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na wzgórza Sierra Nevada de Santa Marta? Szlaki ku wodospadom wśród gigantycznych bambusów (zw. guadua)? Czy gwarancja pysznej kawy bądź kakao pobliskich finca (prosto z farmy)? Wiecie, że w ramach wolontariatu na takiej farmie, można poznać cały proces powstawania kawy i kakao, uczestniczyć w nich w zamian za pracę? A może kąpiel w lodowatych wodach rzeki płynącej tuż pod Twoim hostelem, gdzie o świcie zbiera się grupa żądnych jeszcze większego relaksu medytując czy ćwicząc jogę w otoczeniu odgłosów dżungli? A może by tak relaks w hamaku z widokiem na zachodzące nad zalesionymi górami słońce? Jaki nie byłby powód na odwiedziny Minca, jest zdecydowanie strzałem w dziesiątkę a wspomnienia z tego magicznego miejsca pozostaną z Wami na długo.
DOJAZD DO MINCA & WYBÓR NOCLEGU
Wracając rejsowym autobusem Riohacha-Santa Marta z Palomino, kierowca - słysząc o naszej kolejnej destynacji - wysadza nas na obrzeżach Santa Marta, jakby tuż po przekroczeniu jej granic. Widzimy małą agencję, która organizuje przejazdy do Minca. Opłacamy przejazd i wyczekujemy, kiedy zostaniemy wywołani przez obsługę będącą w nieustającym kontakcie z kierowcami. Wolne 3 miejsca, wsiadamy i w drogę! Po 30 minutach jesteśmy już w Minca. Zielono tu, soczyście, trochę chłodniej, ale niewiele. Znajdujemy restaurację "Casa Cristi" na obiadowe “menu al dia”, a jak się potem okaże stanie się naszą ulubioną i będziemy jej codziennymi bywalcami. Lisu szybko zjada swoje dania i pędzi w środek wioski, mniej więcej orientując się, w którym kierunku odnajdzie zlokalizowane przeze mnie, na mapach Google’a i polecane, hostele. Razem z juniorem zostajemy z plecakami na miejscu, a gdy jego poszukiwania się wydłużają, zostawiamy bagaż w restauracji i siadamy w kawiarni obok na (pysznej kolumbijskiej) kawie, gdzie Julek wynegocjował sobie ciacho.
Pod kawiarnię podchodzą wygłodniałe, bezpańskie psy, ale nie są namolne, mieszkańcy dbają również o nie. Z długich poszukiwań, w strugach potu, wraca Lisu. Zachwycony puszcza mi oko. Wiem, że znalazł perełkę i niespodzianka będzie głównie dla Julka. Ponownie targamy swoje bagaże ku górze, wzdłuż rzeki, coraz bardziej odchodząc od miejskiego zgiełku, w otoczeniu wysokich bambusów i śpiewu ptaków. Gdy dotarliśmy pod obiekt z dżunglowymi “cabanas”, czekało nas zejście po schodach ku rzece, przeprawa po drewnianym moście zawieszonym na linach, by ujrzeć kładki prowadzące do domów przypominających chatki Indian Kogi pokryte palmowymi liśćmi. Pośrodku terenu stał większy budynek stanowiący restaurację i część wspólną dla gości, taras z drewnianymi leżakami i co najważniejsze - basen z wodą z rzeki! Woda była w nim soczyście seledynowa i rześka. Cabana mieściła łóżka dla naszej trójki, ukryte pod moskitierą, szafę, część łazienkową z toaletą, umywalką i prysznicem. Mieliśmy do dyspozycji swój tarasik z drewnianym wypoczynkiem, widok na basen oraz pyszne śniadanie w cenie (250 zł/ dobę). Zostaliśmy w niej na 4 doby. Pierwszego wieczoru pod naszą chatę podeszła tarantula. Cudownie!! Pewnie wiedziała, że uwielbiam pająki. Do pokoju wleciała szarańcza i spędziła noc na moim plecaku a o świcie mieliśmy szansę obserwować “ścieżkę” mrówek przenoszącą nad naszymi głowami, po moskitierze, jakiegoś większego owada. Innej nocy zza ściany, kiedy to wszystkie nocne stwory dżungli ożywają;), słychać było dźwięki jak w “Jurassic Parku”. Śmiech przez łzy. Tu Julek zaprzyjaźnia się poraz pierwszy z rówieśnikami z Cartageny. Nie wychodzą godzinami z wody (tej basenowej, jak i rzecznej).
WODOSPAD (CASCADA) MARINKA
Do Minca, jak już wspomniałam, przyjeżdża się dla paru atrakcji a jedną z nich są wodospady. Mniejsze, większe, lecz najpopularniejszym jest Marinka. Wiedzie do niej szlak wśród ogromnych bambusów, egzotycznej roślinności i oczywiście rzeki. Około godzinne podejście w tym stojącym powietrzu dają mocno w kość, ale satysfakcja jest ogromna. Wejście do ogrodu otaczającego wodospady było płatne (10 zł/ os.). Co czeka na Was w środku? Poza egzotyczną roślinnością, kąpiel w zimnych wodach Marinki i możliwość wykonania instagramowego zdjęcia:), przekąska lub nawet obiad w tutejszej restauracji z widokiem na wodospad, a nawet relaks w siatce (“hamaku”) zawieszonej nad palmowymi drzewami, przy szumie spadającej z dużej wysokości wody. Oczywiście pyszna kawa i kakao z tutejszej plantacji musiały pojawić się na naszym stoliku. Na inne punkty kąpielowe możecie natrafić zupełnie przypadkowo. Skoro jest rzeka, to i w wielu miejscach można zanurzyć w niej swe rozgrzane od powietrza członki. My korzystaliśmy z takiej okazji tuż pod nosem, poniżej naszego lokum. Miejską plażę znajdziecie wzdłuż rzeki widocznej z mostu w Minca. Przyciągnie Was tam odgłos radosnych dzieciaków rzucających się na wodę z urwistego brzegu lub skałek.
FINCA CANDELARIA - FARMA KAWY I KAKAO
Nie spodziewałam się, że dzień na farmie kawy/ kakao tak mocno przypadnie nam do gustu. Może dlatego, żeby tam dotrzeć, musieliśmy pokonać naprawdę spore przemieszczenia w górę, ponownie w lepkim i gorącym powietrzu. Ale okoliczna przyroda słodziła nasze zmęczenie dodając otuchy widokami, zapachem lasu i śpiewem ptaków (zauważyłam, że te zwykłe śpiewają pięknie, a barwne papugi skrzeczą jak opętane). Po ponad godzinnym trekkingu nad rzeką i z coraz piękniejszym widokiem na okolicę z lotu ptaka, płacąc raz 2 zł/os przechodząc przez czyjąś posesję, dotarliśmy do farmy Finca Candelaria. Szliśmy do niej mniej popularnym szlakiem, z pomocą apki Mapy.cz zasugerowanej przez poznanych w cabanach turystów. Pokazywała najmniejsze ścieżki, dzięki czemu nie było obawy o zgubieniu się w nieznanych rejonach, a i gwarantowało to poznanie nieznanych zakamarków. Lekko otumanieni wysiłkiem i zlani potem dosłownie wpadliśmy na rozpoczynające się właśnie warsztaty kakaowe (kawowe odrębnie zaczynały się 20 minut później), a że przybyłam tu sama z juniorem, wybrałam te gdzie i on może wziąć udział w degustacji. I to był świetny wybór. Zresztą jego zachwyt również był zarażający. “To był świetny dzień, mamo. Super, że przyszliśmy na te warsztaty.
- Czy wiecie, że w Kolumbii uprawia się aż 23 odmiany kakao a produkcja nie jest eksportowana tylko wykorzystywana w kraju?
- kwiaty kakao nie pachną, więc owady ich nie zapylają, a pomaga w tym wiatr?
- czyste kakao to źródło wielu witamin, substancji odżywczych, bogate jest w zdrowy tłuszcz?
- że największym „żarłaczem” czekolady na świecie jest Szwajcaria a największymi światowymi producentami Afryka?
Uczestniczyliśmy w wytwarzaniu kakao i czekolady przy użyciu sprzętu sprzed 100 lat (czyli takim, jakim robiło się je tradycyjnie). Smakowaliśmy kakao od ziarenek wprost ze świeżego owoca, po ostateczny wyrób. To były świetnie wydane 30 zł/os. Teraz mamy świadomość, że czekolada jedzona przez nas na co dzień jest nią tylko z nazwy. Na koniec Julek dał wymazać sobie twarz czekoladą, ja wypiłam kawę prosto z farmy i skorzystaliśmy z toalety z widokiem na dżunglę (dosłownie z oknem na wzgórza, bez szans na podejrzenie:). Wracaliśmy do Minca z opakowaniem oryginalnego kakao.
Tym razem zdecydowaliśmy się na powrót drugą trasą, którą można było dotrzeć na farmę jeepem czy motorem (ta opcja jest też dostępna, a zaczepiani jesteśmy z propozycją podwózki co parę metrów). Po drodze oczywiście dżungla nas nie zawodzi. Jest po prostu przepięknie.
Nasza przygoda w Minca kończy się i wracamy na ostatnie dni na wybrzeżu karaibskim do ukochanej Tagangi.
Fot. Minca 2023, cz. 1
Fot. Minca 2023, cz. 2
Jeśli nie macie okazji zaznać amazońskiej dżungli, Minca może dać Wam jej posmak, bezpieczny, bez przewodnika, w bardziej “cywilizowanych” realiach. Jeśli uwielbiacie aktywny czas trekkingowy, znajdziecie tu wiele możliwości, nie tylko tych wspomnianych przeze mnie. Kąpiele? Dostępne od ręki, pod nosem. Egzotyczna przyroda? Trzeba się tylko rozejrzeć! Pyszna kawa.. nie mogliście lepiej trafić!