Z każdym rokiem w sieci można znaleźć coraz więcej informacji o przeróżnych kierunkach podróżniczych świata, o których samodzielną eksplorację można się pokusić, lecz nadal bardziej popularną i wybieraną opcją jest ta z agencją podróży, która pobyt zorganizuje nam od A do Z.
Pobudka o świcie, śniadanie obfite w przepyszne empanady popijane kakaem i kontynuacja planu dogłębniejszego poznania Zaginionego Miasta.
Niestety zatrucie mojego organizmu rozwijało się z dnia na dzień i na moje nieszczęście dawało się coraz bardziej we znaki z każdą godziną trekkingu do Zaginionego Miasta.
Powtórka z rozrywki: pobudka o świcie, herbata z koki w plastikowym kubku przed „drzwiami” namiotu oraz sycące i przepyszne śniadanie. Tym razem był to omlet z karmelem i bananem. Trochę zaskoczyła nas informacja, że po przejściu pierwszych czterech godzin czwartego dnia trekkingu, po porze lunchowej czeka nas przejęcie bagaży na własne barki. Nikt nie poinformował nas o tym przed rozpoczęciem wycieczki a dużo detali pojawiało się w trakcie jej trwania.
O świcie w zupełnych ciemnościach obudził nas Pablo świecąc latarką w szczeliny bambusowego domku. Szybko założyliśmy swoje latarki na głowy i dopakowywaliśmy plecaki. Z rana nie było przewidziane śniadanie poza gorącą herbatą z koki, która miała dodać nam sił przed wyczerpującymi godzinami podejścia.
W naszych duszach od zawsze „grały” latynoskie dźwięki i niewytłumaczalnie ciągnęło nas do Ameryki Południowej. W mojej głowie roztaczała się wizja magicznego peruwiańskiego Machu Picchu spowitego we mgle, z zakątków którego szeptem docierały odgłosy starych dziejów, życia Inków i ich tajemnic. Na własnym ciele czułam wilgoć lasów deszczowych otaczających Zaginione Miasto, a od której kręciły mi się włosy.
To, co wyłoniło Tajlandię jako faworyta wśród pozostałych krajów azjatyckich, to kuchnia.
Wietnam, który nam udało się zobaczyć to bardzo silny kraj, który łatwo się nie poddaje. Mimo trudnej i nieodległej wojennej przeszłości, prze gospodarczo, technicznie i turystycznie do przodu. Zna swoją wartość i z rozmysłem wykorzystuje swe walory.
Podzieliliśmy się z Lisem opieką nad Julem. Jednego dnia spędzałam z małym dzień w Cat Ba, podczas gdy Lisu miał odbywać jednodniowy rejs po zatoce połączony z paroma atrakcjami...
Gdy statek dobił do dzikiej części Cat Ba, rozpadało się na dobre. Wszystko wydawało się takie dzikie, piękne, egzotyczne, jakbyśmy dotarli do wyspy niczym z "Parku Jurajskiego".