NA GRZBIECIE SŁONIA

Podczas gdy po rzece mknęły kolejne grupy na kajakach bądź na tzw. "tubach" (czyli oponach), oddając się raz mniejszemu, raz szybszemu nurtowi, my zastanawialiśmy się nad kolejną atrakcją.

Podczas gdy po rzece mknęły kolejne grupy na kajakach bądź na tzw. "tubach" (czyli oponach), oddając się raz mniejszemu, raz szybszemu nurtowi, my zastanawialiśmy się nad kolejną atrakcją. Dżunglę widzieliśmy już parę razy. Nic nie wskazywało na to, by coś mogło w niej nas zaskoczyć. Korciły owe opony, ale z Julkiem było zbyt ryzykownie, a woda naprawdę bywała po drodze dość zdradliwa. Poza tym moczenie przez godzinę tyłka w chłodnej rzece mogło się zakończyć przeziębieniem tuż przed powrotem do kraju. Ciągnęło nas do słoni, których farma znajdywała się niedaleko od resortu. Nie liczyliśmy przecież tych trzech minut w Angkor w Kambodży, gdzie za 5 USD pozowaliśmy do zdjęcia na prośbę (a właściwie jęczenie) Julka. Więc można powiedzieć, że na słoniu nigdy nie jechaliśmy.

Na farmie słoni

A że ja jestem prawie jak dziecko i mam do tego dobrego kompana, czyli swojego syna, z radości wybierałam się na tą wyprawę właśnie z nim. Tata nie był zainteresowany. Na miejscu zastanawiałam się, jak właściwie we trójkę moglibyśmy zmieścić się na tak małym siedzisku na grzbiecie "długonosa". Dodatkowo cieszyłam się, że zrobiłam dobry "deal". Wycieczka obecnie kosztowała 900 bahtów za osobę i wymagała co najmniej dwójki zainteresowanych. Dziecko nie było brane pod uwagę jako uczestnik wyprawy (musiałabym zatem wydać 1800 B), więc za 1200 bahtów załatwiłam nam atrakcję, z wejściówką do parku w cenie. To negocjowanie w krajach Azji jest takie przyjemne i łatwo przychodzi:).

SPACER PO DŻUNGLI

Do farmy słoni dotarliśmy jeepem na pace. Naszego osobnika szykowali właśnie do wyprawy, co mogliśmy zaobserwować jeszcze z przyczepy. Byliśmy podekscytowani. Po schodkach wdrapaliśmy się na podwyższenie, na wysokość pleców jegomościa i nim się obejrzeliśmy, jechaliśmy już gdzieś w głąb dżungli. Trochę początkowo przeraziła mnie perspektywa braku "kierowcy" na głowie słonia, ale uznałam, że tak być musi i nic nam nie grozi. Właściciel wraz z około dziesięcioletnim synem szedł za nami, co chwilę wydając jakieś poganiające zwroty. Bo trzeba przyznać, że nasze słoniątko (bo myślę, że nie był to stary osobnik) najchętniej zatrzymywałoby się przy co drugim drzewie zżerając liście z najwyższych partii jego konarów. Wyzwaniem było utrzymanie się na śliskim, wąskim siedzeniu, gdy słoń dreptał po błotnistej dróżce w dół. Jakoś nie przypominałam sobie jakiegokolwiek zarejestrowanego na filmie i wrzuconego do sieci ujęcia z przewracającym się na błocie słoniem, więc szybko przegnałam z głowy wizję nas lądujących z naszym przewoźnikiem na boku gdzieś w gąszczu. Poza tym cóż.. fajnie było. Raz w dół, raz w górę. Nad głowami śpiewały ptaki, świszczały robaki, komary z mrówkami cięły nas po nogach, a my z kropkami błota na plecach cieszyliśmy się widokami niejednokrotnie dotykając głowami wysokich gałęzi drzew. Jakby mało było atrakcji, chłopiec zaczął po drodze zbierać jakieś ogromniaste liście, tworząc z nich ot tak maski, przytykając do twarzy i rozbawiając tym samym Julka. Na pamiątkę dostał jedno z takich arcydzieł:).

COŚ NA MIŁE POŻEGNANIE..

Po godzinnej przejażdżce dotarliśmy do przystani, skąd ruszaliśmy. Zakupiliśmy przekąskę dla naszego bohatera - spore kawały bambusa i z radością go nakarmiliśmy. Oczywiście za chwilę podbiegła do nas pani z portretem zrobionym nam gdzieś po drodze za równie wygórowaną cenę. Ale do zakupu przekonały mnie dwie rzeczy: zaoszczędziłam na wycieczce:) no i ramka, w którą oprawione było zdjęcie, była wykonana z preparowanej kupy słonia:). Obwąchałam, nie śmierdziało. Julek tylko zrobił zdziwioną, niesmaczną minę, gdy go o tym poinformowałam:).

Czekała nas noc w pociągu do Bangkoku, skąd wracaliśmy już do kraju. 

Fot. Na słoniu w Khao Sok (2014).

4 komentarzy

  • Asia
    Asia czwartek, 02 czerwiec 2016

    Dzięki Pola za komentarz. Każda tego typu informacja zwiększa świadomość o tych, którzy chcą skorzystać z tego typu atrakcji.

  • Pola (Jetting Around)
    Pola (Jetting Around) czwartek, 02 czerwiec 2016

    Mialam okazje opiekowac sie sloniem przez dzien w Tajlandii. Nie byla to typowa farma, gdzie praktycznie zajezdza sie te zwierzeta na smierc! Moj slon i inne byly uratowane wlasnie z takiego miejsca... Jazda byla niewielka czescia dnia - najbardziej podobalo mi sie karmienie i mycie zwierzaka. Slonie to bardzo delikatne (wbrew gabarytom) stworzenia, bardzo intelignentne. Az przykro bylo sie zegnac...

  • Asia
    Asia środa, 25 maj 2016

    Gdy pierwszy raz siedziałam na słoniu niewiele wiedziałam o tym, jak dla ich bezpieczeństwa można by przewozić ludzi na ich grzbiecie. Oczywiście otrzymałam odpowiedź na pytanie odnośnie ich traktowania, była pozytywna. Natomiast teraz może więcej poszukałabym informacji odnośnie danej farmy. Na wielbłądach również mieliśmy szansę jeździć w Mongolii. Jednak mając respekt do tych zwierząt i nie czując euforii podczas jazdy (niewygoda), możliwe że po raz kolejny bym się na to nie zdobyła.

  • Iwona
    Iwona środa, 25 maj 2016

    Wow, wycieczka po dżungli na słoniu to już całkiem niezła przygoda... Chociaż trochę zastanawiam się jak ma się sam powożący, czy jest dobrze traktowany, itp. Sama kiedyś jechałam na wielbłądzie i mimo że było to dawno temu, to były takie wrażenia, że pamiętam to doskonale.

Leave a Reply

Your email address will not be published. HTML code is not allowed.